Część II

Rozdział 11 - ZIELONOWŁOSA

    wiat był daleki i obcy, a tego wokół z całą pewnością nie można było nazwać światem. To był las. Jak okiem sięgnąć, morze drzew. Obrzydliwie zielono. Miliony obrzydliwie zielonych drzew, zielonych krzewów, zielonej trawy, zielonego mchu i zielonej paproci. Perun miał dość, co tam dość, na mdłości mu się zbierało! Wiele dni wędrówki, a każdy był dokładnie taki sam. Żadnych przygód. Monotonia doskonała. Nawet zwierzęta zdawały się go omijać z daleka, nie wspominając już o duchach, czy demonach. A jednak...

     Chyba w złym momencie Perun wymówił niewłaściwe słowo. Pośród ciemności rozbłysło światełko. Ognik. Też zielony. A do tego poruszał się. Złe, pomyślał Perun i odetchnął z ulgą. Nareszcie coś się działo. Łowcy zawsze ostrzegali przed takimi światełkami, ale tego dnia Perun nie miał zamiaru słuchać niczyich przestróg. Dość nudy! Zielony świetlik tym razem miał być światełkiem nadziei, choć normalnie te zielone błyski pośród drzew powinny go przerazić, ale Perun był zdecydowany podjąć ryzyko, byleby coś zmienić. Cokolwiek!

     Wyglądało na to, że to nuda odebrała mu rozsądek, ale było jeszcze coś, co usiłowało nim pokierować, a może nawet zatrzymać, z czego nie zdawał sobie zupełnie sprawy i z pewnością nie było to przeznaczenie.

     Choćby samo to, jak zachowywał się zielony świetlik powinno było go zastanowić. Nie zastanowiło, a świetlik nie błądził, nie zwodził, nie prowadził na żadne manowce, jak to zazwyczaj było z ognikami, tylko zmierzał prosto do jakiegoś celu. Perun bez chwili namysłu podążył za nim.

     Już po chwili do jego uszu dotarł dziwny dźwięk, ni to śpiew, ni zawodzenie, który wyraźnie wabił go i przywoływał. Las gęstniał, ale to go wcale nie przerażało, choć przecież czuć było wszystkimi zmysłami, szóstym i siódmym, a nawet przez skórę, tę grozę. Nawet drzewa wyglądały jakoś inaczej, złowieszczo, jakby były żywymi istotami i obserwowały go spod przymrużonych powiek.

     Perun jeszcze nawet nie zdążył sobie wyobrazić, czego może się spodziewać, z pewnością jednak musiało być to coś mrocznego, jakaś straszliwa tajemnica, którą postanowił odkryć i tak, i mimo wszystko, gdy niespodziewanie zaświeciło słońce. Nagle znalazł się na niewielkiej, rozsłonecznionej polance. Dreszcz emocji, który wstrząsał całym jego ciałem, nagle eksplodował jednym wielkim rozczarowaniem, materializując się pod postacią obłoku pary, która na chwilę spowiła jego głowę, przysłaniając cały widok. A raczej widoczek.

     Gdy mgiełka rozwiała się przed Perunem rozpostarł się obraz, na którego widok trafił go przysłowiowy szlag. Groza i potwory, duchy i demony, mrok i siły tajemne, pomyślał i splunął, jakby w ten sposób chciał odczarować zły urok, ale pod tym widoczkiem, niestety, nie kryło się nic podejrzanego. Na polance stała sobie najzwyczajniejsza chata, no, może ładniejsza od innych i... słodsza, z czymś w rodzaju ogródka przed drzwiami, do których prowadziła prościuteńka i zadbana ścieżyna, a wzdłuż niej rosły, jakżeby inaczej, kwiatki.

     Zarówno chata, jak i ogródek przed nią były starannie utrzymane, a nawet wypielęgnowane, ale Perun nie miał nawet czasu zastanowić się czyja ręka tego dokonała, bo w tej samej chwili, tuż za sobą, usłyszał pytanie:

     - Dlaczego nie wejdziesz? - Jeszcze nim zobaczył, kto wypowiedział te słowa, wiedział, że jest to najsłodszy głos, jaki kiedykolwiek słyszał w życiu. Efekt był taki, jakby ktoś zdzielił go przez głowę jednym z kamiennych młotów ojca.

     - Dlaczego... co dlaczego? - Spytał po dłuższej chwili milczenia, odwracając się powoli i podnosząc wzrok w górę.

     - Dlaczego nie wejdziesz? - Powtórzyło to coś najpowabniejszym, najgorętszym z głosów, a do tego to coś stało na najpiękniejszych, najdłuższych, a zarazem najlepiej zbudowanych, mocnych nogach, dokładnie takich, jak z jego snu, długich aż do... Nogi zaś miały... no... miały... akurat na wysokości jego głowy, piersi, na których widok w jego własnych piersiach zabrakło tchu. Rude, niemal czerwone włosy, nie tam jakieś skołtunione kudły, częściowo przykrywały te piersi, sięgając do samych, równie wspaniałych, krągłych, rozłożystych i emanujących płodnością bioder. Włosy miały niespotykany kolor. Rozświetlone były słońcem, ale Perun dałby głowę, co tam głowę, że połyskiwały również zielenią. No a twarz... twarz dopełniała całości. Perunowi wydała się nieskończenie piękna, a w każdym razie najpiękniejsza w okolicy. Duże, brązowe oczy i pełne, namiętne usta. Wszystko jak ze snu.

     W umyśle Peruna, no może nie tylko w samym umyśle, rozpętała się burza. Wyglądało na to, że sny, a przecież sny Peruna pełne były takich ognistych, muskularnych, cielistych, rozłożystych olbrzymek, spełniły się i to właśnie teraz. To to miejsce, pomyślał, rozglądając się wokół z głupawym uśmiechem.

     - Dlaczego nie wejdziesz? - Perun powtórzył pytanie nieznajomej, zupełnie nieświadomie próbując własnemu głosowi nadać to właściwe i jedyne brzmienie... I zamarł z przerażenia. A przecież nic się nie stało. Posągowa piękność nie zmieniła się w maszkarę, a chata w ruinę.

     - Kim jesteś? - Wyjąkał, wciąż nie mogąc nadziwić się, jak to się dzieje, że płomienne, ognisto rude włosy potrafią równocześnie być zielone i natychmiast sam sobie w myślach udzielił odpowiedzi.

     - Już wiem! Zielonowłosa! - Dodając kolejne określenia, których używali łowcy:

     - Leśna, Boginka, Wiła, Nawka - to właśnie ją myśliwi spotykali wieczorami na łąkach i leśnych polanach, wabiącą śpiewem samotnych mężczyzn. Ci, którzy ulegli jej namowom już nigdy nie wrócili do osady, ale pozostali i tak zastanawiali się, czy nie spróbować, łudząc się, że to właśnie im będzie pisane przetrwać z nią noc.

     - To ja - szepnęła potężna, ale też zarazem eteryczna postać, stojąca przed Perunem, jeśli oczywiście kobieta o takich kształtach i takich rozmiarach może być eteryczna, zwiewna i ulotna, niczym nić babiego lata i mgła, z których ponoć powstała. - Zwą mnie Dziewanną - Perun po raz kolejny zdziwił się. Nie wypowiedział przecież słowa, a ona udzieliła mu odpowiedzi. - Po prostu rozumiemy się bez słów - ten szept i ten uśmiech przyprawiły go o drżenie nóg, zaś ból, umiejscowiony gdzieś w okolicach podbrzusza promieniował aż do samego, właśnie nabrzmiewającego członka. A potem Perun zemdlał.

     Już nigdy nie miał być do końca pewien, jak to wszystko się stało, zaczęło i ile trwało dni? Wyobraził sobie, że Dziewanna zaniosła go do chaty i to na własnych rękach, choć równie dobrze mogła go pociągnąć go za nogi, a później... później była już tylko wieczna i nieustająca ekstaza. Nie potrzebowali słów, w każdym razie nie w te pierwsze dni... i noce. A przecież kur piał przez wiele ranków. Ale nie tylko Perun, który zapomniał o całym świecie, żałował, że noc się kończy. Ona żałowała jeszcze bardziej, z tym że Perun zapomniał nawet o swym Przeznaczeniu, wilkach, łowcach i Turanie. A może tylko nie chciał pamiętać?

     Tak materializują się marzenia, myślał, a jego głupawy uśmiech był chyba jeszcze głupszy niż zwykle, a to przecież cała Natura zmaterializowała się w tym wspaniałym ciele, wielkim koszu pełnym zakazanych owoców. Perun nie potrafił się zdecydować, po który z darów natury ma tym razem sięgnąć. Dziewanna przecież uosabiała ją całą, więc brał je wszystkie od razu. Wieczna ekstaza.

     Dokładnie to samo można było powiedzieć o uczuciach Dziewanny. Krótko mówiąc - oboje zapomnieli o rzeczywistości i o całym świecie. O wszystkim! Żyli miłością i powietrzem, i kto wie, czy wkrótce nie rozpłynęliby się w nim zupełnie, przy okazji, w eksplozji uczuć, dematerializując pół okolicy.

     Nie było takiej skali, która mogłaby oddać siłę ich uczuć, no chyba żeby użyć co najmniej... Megaton! Słowa nie wystarczały, w każdym bądź razie w pewnych sytuacjach wydawali się frunąć w powietrzu, a może nawet rzeczywiście rozpływali się w nim, płynąc, unosząc, żeglując na fali uczuć i zmysłów. Zmysłów przede wszystkim. Wieczna ekstaza. Upojenie. Uniesienie. Odurzenie. Zauroczenie. Falowanie i spadanie.

     W tamtych czasach ludzie używali jeszcze jednej, wspólnej i jakże prostej mowy, jednego języka, ale i później, gdy mowa ludzka rozeszła się w różnych kierunkach, plącząc i potykając, niczym dwie lewe nogi usiłujące maszerować równym krokiem w nie zawiązanych butach, powołując do życia, przy każdym potknięciu i kroku, nowe słowo, a każdy kamień wysypany z tych butów zamieniał się w słowną perełkę, nawet wtedy, pośród milionów słów poeci nie znaleźliby tego jedynego, właściwego i wystarczająco pojemnego, by trafnie nazwać i oddać uczucia, które nimi zawładnęły. Miotały? Targały? Telepały? Tarmosiły? Uczucia. Cóż powiedzieć o zmysłach!?

     A żądze!? Te dopiero miały pole do popisu.

     Któż zresztą w takich chwilach szukałby właściwych słów?

     Im samym przecież wystarczały gesty i bliskość ich ciał i marzenia... te również zaczęły dochodzić do głosu. Ale to ona pierwsza ochłonęła i zstąpiła na ziemię. Jak to kobieta.

     - Co się z nami dzieje? - Jej pytanie przepełniał smutek. - Nie wolno mi cię zatrzymywać, choć tak bardzo bym chciała - jej łzy były równie wspaniałe, jak cała reszta i właśnie te łzy ostudziły zapał Peruna.

     - Moja Misja szepnął. - Moje Przeznaczenie... Jaka Misja? Jakie Przeznaczenie? - I zaraz dodał:

     - Ja tu wrócę - myśląc tylko o niej i po raz pierwszy przeklął i jedno i drugie, czyli misję i przeznaczenie.

     - Wrócę do ciebie... Tylko czekaj, nawet jeśli nie jest to nam przeznaczone!

     Ale jednego Perun nie wiedział, choć i Zielonowłosa nie zdawała sobie sprawy z tego, że to wcale nie Przeznaczenie doprowadziło do ich spotkania, choć to jej ramiona właśnie miały wykonać wyrok. Nic nie stało się przypadkiem. Zupełnie inaczej niż w prawdziwym życiu.

    

     Gdy dhugowie w końcu zdali sobie sprawę, jaką rolę Los wyznaczył Perunowi, najpierw spróbowali go odnaleźć. Nie przyszło im to łatwo. Tak jak Zeloran nie mógł przeniknąć bariery przez nich postawionej, tak oni nie potrafili przeniknąć mgieł, które spowijały Peruna. Nie mogli go dosięgnąć, ani ruszyć za nim w pościg, bo nie przeżyliby długo w chłodzie, ani tym bardziej na skutych przez lód ziemiach, którymi podążał przez dłuższy czas Perun. Nie mieli też sił i czasu, by przeistaczać ponownie takie połacie ziemi. Postanowili więc osiągnąć cel cudzymi rękami, wykorzystując lokalne siły. W jakiś sposób udało im się tak pokierować krokami Peruna, że doprowadzili do jego spotkania z Dziewanną. Podobno do tej pory nikt nie przeżył nawet jednej nocy z żadną z Wił, a Zielonowłosa przecież była ich panią, liczyli więc na to, że Perun nie przeżyje tego spotkania. Ale przeliczyli się.

     Perun przeżył i to niejedną noc, choć wcale nie dzięki swej wybujałej potencji, co później tak bardzo podkreślano, a nawet uznano za najważniejszą przyczynę jego ocalenia. Dziewanna nie mogła Perunowi nic zrobić, bo kierowała nią sama Matka Ziemia i wszystkie jej siły i bóstwa, które zjednoczyły się przeciw dhugom, a przecież ona również była jednym z tych bóstw. Nie mogła wystąpić przeciwko Ziemi, nie mogła złamać obowiązujących ją praw i nakazów, nie mogła wystąpić przeciwko obrońcy ich wszystkich.

     Kto inny na miejscu Peruna dawno zginąłby w objęciach Dziewanny w chwili największego uniesienia i nawet nie zdawałby sobie z tego sprawy, ale i jego samego, w zupełnie innych okolicznościach, pewnie spotkałby ten los? Chociaż kto wie? Przecież nie był pozbawiony... pewnych zalet, a Dziewanna przecież, przynajmniej w jakiejś części, była kobietą. Może teraz po raz pierwszy jej kobiecość dała o sobie znać? Może to właśnie Perun ją rozbudził?

     Jednego tylko musiał przestrzegać - ciemności.

     Zielonowłosa nigdy nie oddała mu się w dzień. Chociaż trzeba przyznać, że za dnia wyglądała dużo lepiej niż nocą. O tak! Perun nie potrafił od niej oderwać oczu. A tym bardziej rąk. Nie potrafił się w ogóle od niej oderwać, ani w dzień, ani w nocy, choć przecież wiedzieli i nawet już ustalili, że będzie musiał to zrobić. Oderwać się i odejść.

     Mijał jednak dzień za dniem, nastawał świt za świtem, a Perun wciąż przy niej był i to cały. Dhugowie przeliczyli się, myśląc, że już pierwszej nocy będą mieli problem z głowy, a właśnie ta pierwsza noc była najważniejsza, a następne...

     No cóż, tak to już jest z kobietami, nawet jeśli są nimi tylko częściowo. Chcą mieć wszystko od razu, teraz i na zawsze. Nawet jeśli to zawsze miałoby być tylko chwilą. Wieczna ekstaza.

     Ogólnie rzecz biorąc Dziewanna postąpiła jak zwykle ze swoimi ofiarami. Wabiła, nęciła, nuciła otumaniające melodie, prowokowała... I, jak w przysłowiu, sama wpadła we własne sidła. W zasadzie stała się kolejną ofiarą. Bardziej nawet niż Perun, bo przecież to ona musiała postępować wbrew sobie, wbrew nakazom i prawom, które ktoś kiedyś ustalił. Nie pytając jej wcale o zdanie.

     W zgodzie z tymi zasadami spróbowała Peruna zatrzymać, najpierw na jedną noc, tylko że nad ranem nie mogła, nie potrafiła już postąpić tak jak zwykle. Próbowała znowu i znowu, ale już wcale nie po to, by go zabić.

     Początkowo tego nie rozumiała, nie wiedziała też jeszcze, że dzięki temu, iż Perun cało przeżył noc, że przetrzymał ją do świtu, uwolnił ją z odwiecznego obowiązku wabienia i zamęczania mężczyzn na śmierć.

     Była najwspanialszą z rusałek, ale dopiero dzięki Perunowi stała się kobietą. Jeśli rzeczywiście jakaś klątwa na niej ciążyła, jeśli oplatały ją, trwające wieczność, więzy, teraz te więzy opadły. Może to nawet sama Ziemia się nad nią ulitowała, zwalniając ze strasznego obowiązku? Niestety, nie ma nic darmo, ceną był, tak cenny dla innych, dar nieśmiertelności?

     Oczywiście w tej chwili ani ona, ani tym bardziej on, nie zdawali sobie z tego sprawy. W ich codziennych rytuałach nic się jeszcze nie zmieniło, jednak oboje już wiedzieli, że ich szczęście nie może trwać wiecznie, nawet jeśli tylko dla nich czas się zatrzymał. Właśnie czas.

     Zeloran nie wiedział, że nie tylko dhugowie potrafili wyczyniać sztuczki z czasem, a ta, no cóż, nazwijmy ją podarunkiem Ziemi, sprawiła, iż każdy dzień był taki sam. Prawdę powiedziawszy był to dokładnie ten sam dzień, różnił się od pozostałych tylko nic nie znaczącymi szczegółami. I mógłby trwać bez końca. Jak wieczna ekstaza. Gdy jednak pewnego dnia, jeszcze jednego takiego samego, Perun zobaczył siedzącego przy drzwiach chaty Łasego, zrozumiał, że ich czas, ich dzień, minął. Wyraźnie miało się ku wieczorowi.

    

     Perun wracał właśnie z polowania, niosąc zdobycz przewieszoną przez ramię. Jeleni udziec jeszcze ociekał krwią. Wtedy, zaczajony w zaroślach, na skraju łączki, gdzie wykwitało maleńkie źródełko, do którego przychodziły wszystkie zwierzęta, przez chwilę zwątpił. Potem doszedł do wniosku, że mu się tylko zdawało. Po drugiej stronie strumyka, w zaroślach, zobaczył brodatą postać olbrzymiego mężczyzny. Tylko przez mgnienie oka. W tym samym momencie z lasu wypadł wspaniały jeleń. Perun posłał w jego kierunku strzałę i znów odwrócił wzrok, ale tam już nikogo nie było. Dziwne uczucie jednak pozostało... i wspomnienie oczu, rozumnych, zadumanych i jakby znajomych.

     Perun otrząsnął się z zamyślenia w tej samej chwili. Jeleń z przebitym sercem właśnie padał na ziemię, jego oczy jeszcze nie zaszły całkowicie mgłą, Perun jednak nadal nie miał spokoju. Przeskoczył strumień, wyciągnął kolejną strzałę i rzucił się w zarośla, po drugiej strony łąki. Nikogo. Gdy jednak zaczął badać ślady zdumiał się jeszcze bardziej, bo ślady należały do olbrzymiego niedźwiedzia.

     Przez dłuższą chwilę Perun nasłuchiwał. Cisza była aż przerażająca, pomijając oczywiście normalne odgłosy lasu. Nic nie mąciło tej ciszy, a przecież wszyscy wiedzą ile hałasu potrafi narobić wesoły miś, buszujący w chaszczach. Nikt jednak nie przedzierał się przez zarośla. Gdyby nie ślady i to całkiem świeże, Perun uznałby, że miał omamy. Postanowił to sprawdzić.

     Za bardzo oddalił się od chaty, by dźwigać całą zdobycz, oderżnął więc tylko jeleni udziec, a resztę pozostawił na później, zawieszając wysoko na drzewie, by żaden drapieżnik się do jego łupu nie dobrał. Następnie ruszył niedźwiedzim tropem. Ślad prowadził w stronę chaty Dziewanny. Nim Perun tam dotarł zapadł już zmierzch.

     Gdy stanął na skraju polany, na której stała chata Zielonowłosej nie mógł uwierzyć własnym oczom.

     - Łasy! - Krzyknął, rzucając się w tamtą stronę, choć gotów był przysiąc, że Łasy z daleka wyglądał jak ten sam, brodaty mężczyzna, którego, jak mu się zdawało, widział wcześniej.

     Gdyby Perun wtedy choć na chwilę rzucił okiem na Dziewannę i zobaczył jej łzy, zrozumiałby wszystko sam. Może nawet poznałby prawdę. Gdyby skojarzył fakty... Ale na to jeszcze było za wcześnie, Perunem zaś nie rozum kierował. Musiały minąć lata, by zrozumiał kim Łasy był naprawdę, i że to nie przez przypadek tam właśnie się znalazł. To czas naglił.

     Może gdyby Łasuch się nie pojawił, Perun na zawsze pozostałby z Dziewanną i w ten sposób, przynajmniej częściowo, spełniłyby się plany dhugów? Dhugowie nie mieli najmniejszego wpływu na Zielonowłosą, nie mogli jej do niczego zmusić, ale przecież udało się im opóźnić marsz Peruna na kilka dni i to też był sukces. Czas przecież upływał nieubłaganie, nawet jeśli odrobinę zwolnił, a Peruna czekała daleka droga. Musiał ominąć wiele przeszkód i pokonać wiele przeciwności, a przez ten czas wiele mogło się wydarzyć i na to też liczyli dhugowie. Oni byli bliżej celu niż on, coraz bliżej.

     - Chodź ze mną - szepnął Perun, ale przecież znał odpowiedź. Jej długie życie było związane z tym miejscem, z tym lasem i z ludźmi, których wiara pozwalała jej żyć, istnieć całe tysiąclecia i nie wyobrażała sobie życia gdzie indziej. Jeszcze nie teraz, choć intuicja już musiała jej podszeptywać, że w jej życiu wszystko się zmieni.

     - Wrócę po ciebie - powiedział jeszcze Perun, gdy podawała mu błędny ognik, zamknięty teraz w łupinie orzecha i z nienawiścią pomyślał o swym przeznaczeniu.

     - Wrócę tu, mimo wszystko.

     - Ten ognik doprowadzi cię aż do posiadłości Perepłuta. Pokaż mu go, ale pierwej upoluj jakiegoś okazałego zwierzaka. Z wodnika jest wielki łakomczuch, więc tym zaskarbisz sobie jego łaski. Idź tylko nocą, ten ognik oświetli ci drogę. Na dzień zamykaj go w łupinie. Gdy już znajdziesz Perepłuta wypuść go, on mnie odnajdzie, gdziekolwiek bym była - przez chwilę chyba Dziewanna chciała Perunowi powiedzieć, że już nigdy nie będzie tym kim była, ale coś ją powstrzymało. Może nie była pewna jego uczuć, a może i swoich własnych? Chyba już nawet wiedziała, co sprawiło, że się spotkali, a rozstanie... Mogło być dla nich sprawdzianem.

     - Idź już - szepnęła, obejmując go za szyję, a jej oczy pełne były łez, bo przecież rusałki też mają serca i dusze. To prawda stara jak świat.