Część I

Rozdział 5 - DOLA

     dawnych czasach to właśnie Dola opiekowała się ludźmi i to ona wiodła ich przez życie i pomagała omijać niebezpieczeństwa. Także łowcy zabiegali o jej łaskę, a ona najwyraźniej dobrze im służyła, jednak Jarowit, choć przewędrował chyba pół świata, nigdzie i nigdy dotąd o Doli nie słyszał. Łowcy utrzymywali, że ją samą można czasem spotkać na rozstajach dróg pod postacią samotnej, starej kobiety, okutanej w łachmany, później jednak twierdzono, że to nie była Dola, tylko śmierć, czekająca na człowieka. Jarowit wierzył, że wszystkim kieruje Los, męskie bóstwo, co przecież nie wykluczało wcale istnienia jego żeńskiego odpowiednika.

     - A może w takim wypadku było ono nawet uzasadnione, tylko że nikt wcześniej o tym nie pomyślał? - Łowcy wierzyli w istnienie Doli, a poza tym wierzyli jeszcze w całe mnóstwo innych, nigdzie indziej nie spotykanych bóstw. Jarowit zaś wiedział tylko jedno - ta osada była ostatnim miejscem na ziemi, ale właśnie czegoś takiego szukał. Oczywiście łowcy tego nie wiedzieli.

     Mogło wydawać się, że osada istnieje dopiero od niedawna, nie więcej jak dwie setki lat, może nawet mniej, ale skąd w takim razie wzięła się wiara łowców w te wszystkie duchy i to tak nagle? Na to trzeba czasu, dużo więcej czasu! Jarowit znajdował tylko jedną, możliwą odpowiedź. One tu były, może nawet od tysięcy lat, a teraz, gdy ponownie pojawili się tu ludzie, one znów mogły wypełniać swe zadania. Jarowit wielokrotnie przekonał się na własnej skórze, że istnieją lokalne bóstwa, nigdzie indziej nie spotykane, których moc mimo to jest wielka, niekiedy nawet przerażająco wielka. Czasem po prostu zależała od wiary tubylców, wiary, którą i on zaczął wkrótce podzielać.

     - Niech będzie Perun - pomyślał tamtej nocy, nadając swemu drugiemu synowi to piorunujące imię. W głębi ducha przyznawał, że jest to całkiem dobre imię, szczególnie w sytuacji, gdy miało się przygotowane tylko jedno. Do tego jeszcze, po trzech córkach, Jarowit zaczynał już powątpiewać, że syna się w ogóle doczeka.

     - Niech będzie Dola - myślał, prosząc o pomyślność dla obu synów - jeśli to właśnie ona chroni ludzi tej ziemi przed złymi mocami, niech weźmie pod opiekę także moich synów. Dobrych opiekunów nigdy nie za dużo, szczególnie w świecie, w którym złych mocy jest tak wiele.

     - Zło czai się wszędzie - mówił przed laty jego nauczyciel.

     - Zło jest potężne, a choć może nie tak potężne jak dobro, jest go jednak więcej. Panoszy się wszędzie. Niekiedy nawet siły zła jednoczą się w walce o panowanie nad światem. Zło jest bardzo płodne i odradza się bardzo łatwo. O wiele łatwiej niż dobro, które często utożsamia się z czystością... także czystością cielesną... - Jarowit na wspomnienie tamtych słów parsknął śmiechem, zupełnie tak samo, jak kiedyś jego nauczyciel.

     - Jeśli prawdą jest to, co mówi Swantocha, Dola będzie miała tu całkiem sporo roboty - pomyślał tamtej nocy Jarowit. I nie mylił się, zaś sama Swantocha wiedziała jedno:

     - Licho nie przepuszcza takich okazji! - Już wcześniej dała się poznać jako bardzo dobra znachorka, jednak tym razem nawet ona nie była w stanie pomóc. Kilka dni po porodzie wstrząsana dreszczami, rozpalona, ale zarazem cicha i pogodzona z losem kobieta Jarowita zeszła z tego świata. Radość w jego chacie ustąpiła miejsca rozpaczy, a on sam i tak milczący, zamknął się w sobie zupełnie. Bywały dni, że nie odzywał się wcale, jakby nikogo wokół niego nie było. Wkrótce zaś zaczął znikać na wiele dni i nocy, szukając w samotności ukojenia.

     Dziećmi tymczasem zajęły się najstarsza córka Dobrochna i Swantocha, ale trzeba powiedzieć, że pozostałe baby również pomagały jak umiały i mogły. Po cichu, bez wiedzy swych chłopów, przynosiły nawet co lepsze kawałki upolowanych przez nich zwierząt, ale przecież maleństwa nie mogły jeszcze jeść mięsa, dlatego te kobiety, które całkiem niedawno urodziły własne dziecko i miały trochę więcej pokarmu, przychodziły do chaty i karmiły chłopców. Z tym że to też była tylko pomoc doraźna i nie mogła starczyć na długo. Chłopcy rośli i jedli przecież coraz więcej. Coś trzeba było z tym fantem zrobić. Wyjście z sytuacji znalazła Swantocha. Niekonwencjonalne wyjście, to fakt pewnego dnia po prostu przyprowadziła z lasu dwie samice tura wraz z małymi. Tak po prostu właśnie. Jakby były oswojone. Jak tego dokonała pozostanie na zawsze jej tajemnicą, ale to przecież nieistotne, liczyło się to, że teraz maluchy miały już co jeść. Kobiety to znakomicie rozumiały, gorzej z pozostałymi mieszkańcami osady.

     Tym wyczynem Swantocha wcale nie zyskała większej popularności, a wprost przeciwnie. Swa wiedzą i umiejętnościami, bez względu na to, czy były naturalnego, czy całkiem innego pochodzenia, zagrażała szamanowi, który dotąd, mniej lub bardziej skutecznie, leczył wszystkich mieszkańców osady i babie, która odbierała dzieci przy porodach. Wkraczając na ich teren działania, odbierała nie tylko pracę i chleb, ale coś jeszcze. To ostatnie było zresztą dużo ważniejsze - zaszczyty, splendor, poważanie, profity, przywileje i co tam jeszcze. W ich obronie ludzie potrafią nawet zabić, cóż dopiero mówić o drobnych świństewkach, do których ci mniej odważni na ogół się posuwają. Umiejętności i wiedza akurat najmniej się liczą. Jak zwykle zresztą. I chociaż Swantocha wcale nie miała zamiaru zajmować ich miejsca, tego właśnie tamtych dwoje najbardziej się obawiało. Najaktywniejszy był Kapka, choć wcale lepiej nie zaczął wykonywać swych zadań. Oskarżył za to Swantochę o czary, co brzmi absurdalnie, bo przecież sam zawsze za wielkiego czarownika pragnął uchodzić. Swantocha nic sobie oczywiście z tego nie robiła, mimo że, niechcący, zdobyła wrogów. Kobiety, kierujące się w życiu logiką, bardziej nawet niż mężczyźni, wzruszyły tylko ramionami, ale mężczyźni uznali, że odwieczny ład i porządek został zaburzony. Ich ład. Jednak na podjęcie bardziej zdecydowanych kroków nie starczyło im odwagi. Postanowili czekać.

     Zaś dwie turzyce, które tym bardziej nie zwracały uwagi na to, co wymyślają ludzie, z czasem po prostu sobie poszły, wraz z dwoma młodymi byczkami. Nawet nie oglądając się za siebie.

     Te wszystkie wydarzenia, tak elektryzująco działające na mieszkańców osady, zupełnie nie docierały do Jarowita. Albo znikał na wiele dni, gdzieś w puszczy, albo tak znów był pochłonięty swą pracą i rozmyślaniami o zmarłej kobiecie, że nie dostrzegał tego, co się dzieje wokół niego i jego rodziny. Nawet zaloty samotnych kobiet nie wywierały na nim żadnego wrażenia. Wyglądało na to, że ogień, który kiedyś w nim płonął teraz wygasł na dobre. On sam zaś, nie dość, że nie zauważał innych kobiet, to przestał również zauważać, co dzieje się z jego dziećmi, a Peruna w ogóle nie uznawał, jakby nie tylko że nie był jego synem, bo go w niczym nie przypominał, ale też był winien śmierci matki.

     Za to mały Jarowit był jego wiernym odbiciem. Wyrastał na wielkiego chłopca, którego, poza polowaniem i bronią wszelkiego rodzaju, nic innego nie interesowało. Pod tym względem był zresztą najnormalniejszym chłopcem na świecie, chociaż prawdę powiedziawszy, poza posturą i podobieństwem do ojca niczym specjalnie się nie wyróżniał. Był idealnie przeciętny. Robił to wszystko, czego po chłopcach oczekiwano. Dobrze, dokładnie, ale bez polotu i fantazji.

     Perun tymczasem zaś jakby zatrzymał się w rozwoju fizycznym. Przestał rosnąć i na zawsze już miał wyglądem przypominać kilkunastoletniego chłopca, choć w jego twarzy pojawiać zaczęło się coś intrygującego, a nawet drażniącego. Z jednej strony twarz ta wyglądała nad wiek poważnie, z drugiej, na zawsze miało pozostać w niej coś młodzieńczego. Może powodował to układ ust, z których nigdy nie schodził ironiczny, a przy tym jakże denerwujący uśmieszek, a może coś było w jego oczach, w których płonął tajemniczy ogień, ten sam, który i jego całego rozpalał. Nikt, bez zmieszania i niepokoju, nie potrafił dłużej wytrzymać jego spojrzenie.

     Bracia różnili się jednak nie tylko wyglądem i charakterem, ale i czymś jeszcze. Kobiety obecne przy porodzie jeszcze nieraz ze śmiechem wspominały ten jeden drobny szczegół, którym natura nad wyraz hojnie obdarzyła Peruna, zaś o małym Jarowicie żartobliwie mówiły, że nie został dokończony i na zawsze miał pozostać już Małym.

     - Tak, tak - mówiły kobiety - Perun tym jednym przypomina ojca.

     - A może nawet go przerasta! - Śmiały się, jakby miały jakiekolwiek prawo tak mówić. Przecież żadna z nich nigdy nie poznała Jarowita z tej właśnie strony, za to może właśnie wyjątkowymi względami zaczęły darzyć Peruna.

     Plotki naturalnie wszystko jeszcze bardziej wyolbrzymiały i tylko wzmagały niezdrowe zainteresowanie bab. Trzeba uczciwie powiedzieć, że na samym zainteresowaniu się nie skończyło. Może gdyby łowcy to wiedzieli, dużo wcześniej podjęliby decyzję o przepędzeniu Peruna z osady, ale łowcy, na swoje nieszczęście, byli tylko zwykłymi łowcami. Często wiele dni przebywali poza domem, tropiąc zwierzynę, polując i wyprawiając futra. Jarowit, brat Peruna, był dokładnie taki sam. Dokładnie. Prosty, nieskomplikowany, może nawet prymitywny. Uwielbiał polowania. Ponad wszystko. I kiedy tylko mógł, wybierał się z łowcami. A tymczasem samotne kobiety... Wiecie, jakie one potrafią być. Perun, w każdym bądź razie, to wiedział.

     Ale był w tej regule jeden wyjątek. No może dwa. Jego dwie siostry, co należy podkreślić, własne i rodzone siostry, rok tylko starsze bliźniaczki (tak tak właśnie one, paskudy jedne, tfu! Niech uschną!), nawet nie próbowały Peruna tolerować, za to Jarowita uwielbiały wprost i ostentacyjnie, jawnie faworyzując i rozpieszczając na każdym kroku, kto wie, może dlatego, że tak bardzo przypominał im ojca? Korzystały też z każdej nadarzającej się okazji, by Perunowi dopiec. A do tego miały wyjątkowy talent. Dodatkowo też podsycały, już i tak niezbyt zdrową, rywalizację chłopców, zabiegających o względy ojca. I w końcu udało im się braci poróżnić.

     To one również rozpuściły plotki, że Perun jest dzieckiem mamuny, które ta podmieniła, zabierając ich prawdziwego brata.

     - Jak byś go bił, mamuna, jego prawdziwa matka, w końcu na pewno by się zlitowała i przyszła odebrać własne dziecko, oddając naszego brata. To nie jest nasz brat! Ale Jarowit nigdy nie tknął Peruna, za to one robiły to przy każdej nadarzającej się okazji, a nawet bez. Ale co dziwne, Perun, choć nikomu innemu nigdy nie darował, im jednym nie potrafił się przeciwstawić. W takich sytuacjach jego jedyną obroną była ucieczka z domu. Czasem nawet na wiele dni, które wypełniał sobie na różne, nie zawsze przyzwoite (ach te kąpiące się w rzece kobiety!), sposoby, a gdy już rzeczywiście nie miał co z sobą począć szedł do Swantochy. Często spędzał u niej całe dnie i noce, i z czasem zaczął traktować ją jak członka własnej rodziny, jak własną babkę, i odwrotnie, ona jego zaczęła traktować jak wnuka, a przy tym wszystkim była jedyną osobą, z którą Perun potrafił rozmawiać o wszystkim i przed nią tylko potrafił się otworzyć, a nawet wypłakać, bo to przecież również mu się przydarzało, jak wszystkim dzieciom.

     Oczywiście Dobrochnie również los Peruna nie był obojętny, jednak liczne obowiązki, które na nią spadły po śmierci matki, zajmowały ją do tego stopnia, że, jak ojciec, również nie zauważała tego, co się w domu dzieje. W każdym bądź razie nie miała na to czasu. Chyba dorosła zbyt szybko i zbyt szybko zaczęła patrzeć na rodzeństwo i ich problemy jak dorosły. Nie rozumiała ich, nie dostrzegała i bagatelizowała. A potem spotkało ją to, co spotyka wielu rodziców. Straciła kontrolę nad tym, co dzieje się z ich potomstwem i w końcu przestała je rozumieć. Siostry miały siebie i Jarowita, Perun zaś był zupełnie sam, a z bratem łączyło go już tylko wspólne zainteresowanie, jedyny talent, który odziedziczyli po ojcu - zamiłowanie do wszelkiego rodzaju broni i zadziwiająca wprost umiejętność, zdolność władania nią.

     Znać było od razu, że ojciec doskonale znał się na rzemiośle wojennym, że kiedyś musiał być wojownikiem, a chociaż tutaj nie miał specjalnie okazji do wykazania się tymi talentami, bo nikt z nikim nie walczył, w sposobie w jaki traktował broń, jak ją wykonywał, a nawet jak trzymał w dłoni, komuś, kto choćby przez chwilę się mu przyglądał, od razu rzucało się w oczy, że Jarowit zna się na rzeczy. Jego strzały, jego włócznie, kamienne młoty i topory były znakomitej jakości, a łuki nie miały sobie równych.

     Kiedyś każdy z myśliwych własnoręcznie robił swoją broń, ale teraz robił to dla wszystkich Jarowit, bo po prostu robił to najlepiej.

     Od tamtej też pory, gdy już odkryto i doceniono jego talent, Jarowit nie musiałby już robić niczego innego, coś jednak gnało go w puszczę, w góry i pod ścianę lodowca. Wyraźnie było widać, że od śmierci żony nie jest tym samym człowiekiem. Zamknął się w sobie tak dokładnie i szczelnie, że nikt nie miał doń dostępu. Córki usiłowały znaleźć na to lekarstwo, ale przecież to nie tylko brak kobiety tak nań wpływał. Mimo że pokochał tę krainę, mimo że stała się jego ojczyzną, najbardziej zaczęła dokuczać mu tęsknota. Jeden Perun to z czasem zrozumiał, ale nigdy nie miał okazji z ojcem na ten temat porozmawiać. I nie chodziło nawet o to, że Jarowit w głębi duszy skrywał jakąś tajemnicę. Wciąż był sobą, ale niekiedy coś z jego wnętrza wydostawało się na zewnątrz i wtedy wyraźnie było widać, że Jarowit ma jakąś drugą osobowość, którą, nie wiedzieć z jakiej przyczyny, starannie ukrył i to tak dokładnie, że stał się zupełnie innym człowiekiem.

     A jednak czasem, czy to przy pracy, czy późnymi wieczorami, Jarowit zaczynał snuć przedziwne opowieści i historyjki, bajki, jak je sam nazywał, chociaż niekiedy brzmiały jak jego własne przeżycia, jak wspomnienia. Kierował je do Jarowita, ale ten niemal natychmiast usypiał i tylko jeden Perun był świadkiem, jak w oczach ojca rozpalał się blask, jakiego nikt inny nie widział, blask marzeń, sławy i wielkich czynów.

     Dokładnie ten sam blask z czasem pojawił się w oczach Peruna, ogień, jakiego żadna z jego późniejszych kochanek nie potrafiła w nim rozpalić. Jego drobne ciało zaczynało wtedy rosnąć, ogromnieć, stawało się zdolne do czynów, o które nikt nie ośmieliłby się go podejrzewać, a co rzeczywiście miało być jego udziałem, choć oczywiście rosnąć potrafiła tylko jedna część jego ciała, przydatna w zupełnie innych okolicznościach.

     Ojciec nieświadomie rozbudził w Perunie niepokój, który już zawsze będzie go gnał z miejsca na miejsce, tak, że nic nie potrafi go zatrzymać, nie licząc jednej, zielonowłosej istoty, jakby ze snu, której niemal się udało. Ale jej na drodze stanęło Przeznaczenie. Przeklęte.

     Będąc jeszcze dzieckiem Perun obiecał sobie, że odnajdzie wszystkie tajemnicze krainy, o których opowiadał ojciec, odwiedzi wszystkie stolice państw, zdobędzie wszystkie niezdobyte twierdze i odnajdzie ukryte skarby. Nawet gdyby nie istniały. Tylko on jeden widział ojca innym niż znali go pozostali i tylko on wiedział, tamci mogli tylko przypuszczać, że Jarowit jest zupełnie inny, a może kiedyś był inny i nie jest wcale tak twardy i obojętny, jakim wydaje się być na zewnątrz. Tylko Perun usłyszał z ust ojca więcej słów, niż wszyscy inni razem wzięci.

     Początkowo Jarowit nie zdawał sobie sprawy, że jego jedynym słuchaczem jest Perun, swe słowa kierował wyłącznie do drugiego syna, tego, którego uważał za swego jedynego spadkobiercę, nawet jeśli tak niewiele miał mu do pozostawienia. Gdy na niego patrzył, chyba widział siebie samego w dzieciństwie. Ale dopiero po latach zrozumiał, że było to tylko zewnętrzne podobieństwo. Młody Jarowit nigdy o niczym nie marzył, mocno stał na ziemi, na której się urodził i nie widział niczego poza czubkiem własnego nosa. Ojciec nigdy nie znalazł odpowiedzi na pytanie, czy jest to wadą, czy zaletą i co jest lepsze? Komu łatwiej będzie żyć?

     Przyglądając się synom doszedł do wniosku, że to, co było w nim jednym, najwyraźniej rozdzieliło się. Z młodym Jarowitem łączyło go tylko podobieństwo zewnętrzne, Perun zaś był dokładnie taki, jakim był on sam przed laty, a może wciąż jeszcze, w głębi?

     Jarowit zaczął zdawać sobie sprawę, że Perunowi trudno będzie żyć i to nie tylko w osadzie. Był to ten typ charakteru, który nigdzie nie może sobie znaleźć miejsca i nigdzie i nigdy go na dłużej nie zagrzeje. Perun był niespokojnym duchem i wyraźnie było widać, że jego życie nie będzie łatwe i spokojne, choćby dlatego, że nie interesowały go nigdy łatwe odpowiedzi i proste rozwiązania, a on tymczasem jeszcze rozbudził go swymi opowieściami. A powinien był robić wręcz odwrotnie. Potem jednak przypomniał sobie przepowiednię Swantochy i zrozumiał, że i tak niczego nie mógłby zmienić. Wierzył przepowiedniom. Jego dawne życie było ich pełne, dlatego też wiedział, że niczego nie da się zmienić. Jego opowieści również nie miały tej mocy, ale i on lubił ich słuchać, nie tylko opowiadać. Potrafiły go przenieść w zupełnie inne miejsca. Miejsca, za którymi wciąż tęsknił.

     - Świat starzeje się - Jarowit powtarzał za swymi nauczycielami. - Wiedza naszych przodków była ogromna, ale razem z dawnymi cywilizacjami umarła, wygasła, została, jak i one, zapomniana. To samo dotyczy sztuki wyrabiania broni i narzędzi ze stali. Te zaś, które pozostały są tylko nielicznymi świadectwami dawnej świetności ludzkiej cywilizacji - Jarowit dobrze znał przeszłość. Przeszłość była wspaniała (zawsze, choć nie zawsze jest to prawda), a teraźniejszość nie była nawet cieniem dawnej świetności. Złoty wiek ludzkości minął już dawno.

     Perunowi najbardziej spodobała się opowieść o legendarnym mieczu ze stali, który teraz leżał gdzieś w wendeckim skarbcu, jako cenna relikwia.

     - Miecz ten, jak mówią legendy, posiada tajemną moc snuł swą opowieść, po raz nie wiadomo już który, Jarowit. - Wykuty został w niepamiętnych czasach przez Atlantów z gwiezdnego pyłu, dlatego ma taką moc. Tym właśnie mieczem przed tysiącami lat Zubaran, władca Wendecji, pokonał dhugów i ich władcę, ich Boga, który chciał zniszczyć wszystkich ludzi i zapanować nad światem. Ale to nie był ich świat. Może dlatego musieli przegrać?

     - Teraz już nikt nie potrafi obrabiać stali - Perunowi nie mogło się to pomieścić w głowie. Zadawał pytania za pytaniami:

     - Czyż może być coś twardszego od kamienia?

     - Czy świat kończy się za granicami Turanu?

     - Jak wielki jest świat?

     - Czy istnieje Wendecja?

     - Jak stary jest świat?

     - Czy miecz rzeczywiście zrobiono, gdy jeszcze ani Wendecji, ani Turanu nie było?

     - Czy to możliwe?

     Nawet turańscy kupcy, którzy Perunowi wydawali się być niemal półbogami, twierdzili, że nie widzieli mieczy ze stali, ale to go nie zadowoliło. Nie mogło zadowolić, bo jego umysł już opanowała jedna myśl, jedno pragnienie, jedna żądza. Zdobyć miecz. Posiadać miecz. Nauczyć się nim władać.

     Od tamtej chwili też Perun zaczął wszystkich kupców, wszystkich nowych, Jarowita niemal codziennie i nawet Swantochę, która nieopatrznie zdradziła, że coś na ten temat wie, zamęczać pytaniami, nagabywać i dręczyć.

     - Po co ci to? - Pytał go Jarowit. - Nawet jeśli znajdziesz ten upragniony miecz, co z nim zrobisz? Miecz to narzędzie niosące śmierć...

     - Czy nie mówiłeś, że jest twardszy od kamienia? - Perun zawsze odpowiadał pytaniem na pytanie, tym sposobem usiłując uzyskać jak najwięcej informacji. - To wszystko, co teraz robisz, mógłbyś robić o wiele szybciej, lepiej...

     - Ale po co? Po co ten pośpiech? Ja nigdzie się nie spieszę.

     - Mógłbyś w tym samym czasie zrobić więcej - Jarowit patrzył na syna z niedowierzaniem. Wiedział, że nie kierowała nim wcale chciwość, czy chęć posiadania, co w takim razie nim kierowało? On sam nigdy nie pragnął więcej niż mógł udźwignąć na swych barkach, więcej niż potrzeba, może oprócz jednego razu, choć to również nie dotyczyło rzeczy materialnych, ale było dlań kolejną lekcją życiową, niezwykle bolesną lekcją, która zaważyła na całym jego późniejszym życiu.

     - Nigdy niczego nie ukradłem, nie pragnąłem cudzej własności, nigdy też tego nie zrobiłem... przynajmniej świadomie, a mogłem mieć wiele, może nawet wszystko... - to właśnie wtedy Perun zrozumiał, że tak naprawdę, niczego o ojcu nie wie. Mimo że ten tak wiele mu opowiedział o świecie, o sobie samym nie wyjawił ani słowa. To jeszcze bardziej rozbudziło jego ciekawość. Ojciec miał tajemnicę, której, z jakichś względów, nie chciał, lub nie mógł wyjawić. Wtedy właśnie Perun zaczął się ojcu baczniej przyglądać. Po raz pierwszy też zwrócił uwagę na dziwne blizny na przegubach i szyi, choć wtedy te znaki zlekceważył. On również miał blizny. Wszyscy je mieli, więc te nie wydawały mu się istotne. Bardziej ciekawiła go przeszłość Jarowita.

     - Skąd pochodził? Gdzie jest jego ojczyzna, jego rodzinna ziemia, ziemia jego matki, której on sam nigdy nie miał, której ciepła nie zaznał? - Perun, będąc jeszcze dzieckiem, obiecał sobie, że znajdzie odpowiedź na wszystkie te pytania, ale nim to się stanie musiały jeszcze upłynąć lata całe, teraz mógł co najwyżej marzyć o sławie i wielkich, bohaterskich czynach, które oczywiście nie miały wiele wspólnego z codziennym życiem. Jego życiem i życiem jego brata, ojca, sióstr i wszystkich innych mieszkańców osady.

     Rytm tego życia wyznaczały zmiany pogody, łowieckie wyprawy, wędrówki zwierzęcych stad i karawany kupców turańskich. Dla nich było to całe życie. To najważniejsze.

     Perun również lubił polowania i wielkie łowy. Już jako malec, jak wszyscy chłopcy, uczestniczył w niektórych z wypraw. Szkolił swe umiejętności najpierw jako naganiacz, tropiciel i wreszcie myśliwy. Musiał nauczyć się podchodzić zwierzynę i kryć przed nią. Musiał nauczyć się, jak umiejętnie obdzierać zwierzęta ze skóry, by ich nie zniszczyć i jeszcze cenniejszej sztuki - ich wyprawiania. Uczył się strzelania z procy i łuku, i rzucania oszczepem i młotem. Musiał wiedzieć, jak robić liny ze skór i traw, jak zrobić sanie z kości upolowanych zwierząt i jak rozpalić ognisko?

     Trzeba przyznać, że Jarowit był w tym wszystkim odrobinę lepszy od Peruna. Była w nim, odziedziczona po ojcu, dokładność, spokój i wytrwałość, które pozwalały mu skupić się na każdym zadaniu, by lepiej je wykonać. Perun zbyt się niecierpliwił i zbyt szybko nudził, często rezygnując w pół drogi z obranego celu, no a poza tym już wtedy lubił oglądać się za kobietami i często to właśnie upodobanie przedkładał nad jakiekolwiek inne. Czaił się na nie przy rzece, gdy się kąpały, chodził za nimi do lasu i pomagał chwilowo samotnym w tym i owym...

     Tak. Perun z pewnością nie nadawał się do roli, którą później ojciec wyznaczył Jarowitowi, ale to właśnie on obudził uśpiony umysł ojca i jego pragnienia i to pod jego wpływem Jarowit znów zaczął spoglądać w przyszłość. Nie swoją przyszłość. Dla siebie nadal niczego nie pragnął, ale zaczął intensywnie myśleć o przyszłości swojej rodziny i swych przyszłych wnuków.

     Przez wszystkie lata obserwował, jak osada rozrasta się, rozbudowuje, jak przybywa w niej ludzi i wszelkiego dobra. Dobrze wiedział, że takie są prawa świata i historii. Jedne państwa upadają, inne rosną w siłę. Może przyjdzie taki czas, że i osada nabierze znaczenia. Może nie od razu, ale z tym trzeba się liczyć.

     W jego głowie wtedy właśnie zaczął się rodzić dalekosiężny plan, a może dopiero zalążek planu, zdobycia przez jego rodzinę i ich potomków władzy w osadzie. I w przyszłym państwie! Jego nowej ojczyźnie. Oczywiście wcale nie przy użyciu siły. Jarowit znał wiele przykładów, gdzie właściwe posunięcia polityczne pozwalały osiągnąć większy sukces, niż jakiekolwiek zbrojne wystąpienia, rewolucje, zamachy stanu, podboje, czy też morderstwa i skrytobójstwa. Tamte niewątpliwie skracały drogę i czas, ale w osadzie o niczym takim nie mogło być mowy i to wcale nie dlatego, że tutaj nie znano nawet słowa skrytobójstwo, a tym bardziej polityka. Jarowit po prostu, popadając z jednej skrajności w drugą, zbytnio wyidealizował sobie widok raju, który chciał zbudować, z drugiej jednak znał świat na tyle dobrze, by wiedzieć, że rajem wcale on nie jest. Tu chociaż wszystko mogło wyglądać inaczej, jeśli już nie idealnie.

     Bez wątpienia Jarowit nie pragnął tego wszystkiego dla siebie. Od razu też wykluczył ze swych planów Peruna. Władza nie była tym, czego tamten pragnął najbardziej. A reszta rodziny?

     - Tak, jeszcze trochę, a nikt jej nie zechce... A takie z niej było śliczne dziewczę... - Jarowit zapomniał, lub najzwyczajniej, jak to mężczyzna, nie był w stanie pojąć, że Dobrochna poświęciła się całkowicie prowadzeniu domu i wychowaniu rodzeństwa, a nawet przejęła część jego obowiązków i tam właśnie, przy domowym ognisku jej uroda utraciła część dawnego blasku.

     - Na szczęście pozostały mi jeszcze dwie córki i syn. A naczelnik ma również synów... i córki.

     Przez chwilę Jarowit pomyślał o własnych pragnieniach. Zajrzał w głąb siebie, szukał długo, ale nie znalazł nawet jednej iskierki, od której ogień na nowo mógłby zapłonąć.

     - To trzeba pozostawić Jarowitowi, jest przecież mężczyzną Peruna już dawno wykluczył ze swych planów i może dobrze, że mu o niczym nie powiedział, bo choć tamten na swój sposób pragnął wielkości i sławy, z całą pewnością nigdy nie pomyślał o władzy, tę gotów był oddać nawet bratu, no chyba że akurat chciałby zrobić mu na złość.

     Perun zawsze śmiertelnie poważnie traktował każdą rywalizację. Chciał być tym lepszym, szczególnie w ojcowskich oczach, ale ojciec wyraźnie faworyzował swego imiennika.

     W jednym tylko Perun mylił się. Ojciec już dawno przestał go obwiniać za śmierć matki, a trafnie oceniając charakter synów, Jarowitowi właśnie wyznaczył ważniejsze zadanie, a chociaż nie potrafił tego okazać, przecież równie serio traktował Peruna i równie dobrze rozumiał, że lepiej będzie jeśli Perun odejdzie. Lepiej dla niego i dla całej rodziny. Perun bowiem nie tylko nie potrafił usiedzieć spokojnie na miejscu, ale również nie potrafił żyć z nikim w zgodzie.

     Z upływem lat zaczął rywalizować nie tylko z bratem, ale ze wszystkimi, z całym światem i każdy najmniejszy nawet sprzeciw, każde nie, traktował jak osobiste wyzwanie. Jarowit w jakiś przedziwny sposób przyjął do wiadomości i niezwykle serio potraktował przepowiednię Swantochy. Perun miał opuścić osadę i ruszyć w świat. Kto wie, czy właśnie ta przepowiednia nie wpłynęła na jego decyzję, choć o dziwo, dotarł doń tylko jej pierwszy człon, na dalszą część był jakby głuchy, a może tylko nie chciał dopuścić jej do wiadomości? Swantocha twierdziła uparcie, że Perun ma ważne zadanie do wypełnienia i musi odejść z osady, by jego Los mógł się wypełnić, choć o dziwo... wypełnić miał się właśnie tutaj.

     Jarowit podejrzewał, że Swantocha wiedziała na ten temat o wiele więcej, w każdym bądź razie więcej, niż mówiła, no musiała wiedzieć, jeśli potrafiła przewidywać przyszłość. Jarowit jej nigdy specjalnie o to nie pytał, ale czasem wydawało mu się, że Swantocha czegoś się obawiała. On sam nie odczuwał tego strachu, może dlatego, że nie myślał o przyszłości, w każdym razie nie o tej odległej.

     - Co ją tak przeraża? Czy przyszłość wygląda aż tak źle? Przecież co ma być to będzie i tego się nie da uniknąć, lepiej więc o tym nie myśleć, nie zadręczać się - Jarowit nie potrafił sobie wyobrazić czego obawia się Swantocha, czego aż tak strasznego, może żeczywiście brak było mu wyobraźni, choć nie był znowu aż tak bezmyślnym, by chociaż nie zadać sobie pytania, jaka to siła, jakie prawa natury stworzyły tę przedziwną oazę życia, która stała się jego domem i jego ojczyzną?

     Po śmierci żony, wędrując samotnie, przemierzył tę ziemię wielokrotnie wzdłuż i wszerz i lepiej nawet niż turański szpieg wiedział, jak oaza wygląda.

     Miała kształt trójkąta, którego podstawę na zachodzie przedłużała droga, szlak, którym przybywali kupcy i wszyscy inni, jak on sam przed laty. Jeden z boków trójkąta wyznaczały góry na południu, drugim zaś była ściana lodowca. Boki łączyły się na wschodzie, gdzie ponoć istniał szlak, którym można było się przedrzeć na południe, do samej Wendecji, jeśli oczywiście wcześniej nie wpadłoby się w łapy wilków. Nikomu się jednak jak dotąd ta sztuka nie udała, pomijając fakt, że nikt nie odważył się spróbować. Jarowit, choć jego słowo Wendecja wprawiało w jakiś dziwny nastrój, również nie miał zamiaru próbować.

     Na drugim końcu tej linii podstawa, choć najczęściej ścięta mrozem, pełna była życia. Tam też, na południowym zachodzie, góry przechodziły w niewielki płaskowyż, a w końcu w nizinę i stepy. Jeszcze dalej na południu znów robiło się ciepło, ale tamtędy najtrudniej było przejść. Rzeki wpadające do południowych mórz rozlewały się w potężne bagniska, które najlepiej było ominąć, posuwając się dalej na zachód. Tamtędy wędrowały do i z osady pierwsze karawany, aż ktoś nie odkrył krótszej drogi. Trzeba się tylko było przedrzeć przez puszczę, między zanikającymi górami a bagnami, do koryta Wielkiej Rzeki, a dalej już wystarczyło popłynąć łodzią, albo statkiem. Jarowit i ten szlak sprawdził, ale jego samego, człowieka południa, najbardziej fascynował lodowiec, wznoszący się pionową ścianą ku niebu. Bijący od niego mróz niemal ścinał krew w żyłach, a szalejące wiatry nie pozwalały stać spokojnie, zaś blask słońca przeglądającego się w tym ogromnym, lodowym zwierciadle mógł oślepić. Jeszcze piękniejsze były tylko noce rozświetlane przez zorzę. Najdziwniejsze jednak było to, że o niecały dzień drogi na południe można było o lodowcu zapomnieć.

     Dokładnie to samo zdumiewało jednego z turańskich kupców, który przecież wcale nie był kupcem. Jarowit, tak jak tamten, wielokrotnie odwracał się z niedowierzaniem ku oddalającej się ścianie lodowca, która jednak ani na stopę nie wydawała się maleć i nadal zamykała linię horyzontu, a w pogodne dni była widoczna nawet z osady. Także góry na południu skute były lodem i to też było zdumiewające.

     - Jak to możliwe, że życie wdarło się tutaj, oddzielając góry lodu i skał? - Nikt nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, nikt również nie odważył się wkroczyć głębiej w górzyste tereny, między pnące się złowieszczo ku niebu granitowe szczyty. A przecież nie tylko one napawały ludzi lękiem.

     Łowcy utrzymywali, że wąwozy i doliny górskie, jary i przepaście zamieszkują demony, że pilnują ich najdziksze zwierzęta, a to szablozęby kot, przed którym nawet śnieżne słonie umykały, a to znów olbrzymi niedźwiedź z jaskiń, któremu tur wystarczał na jeden kęs, a przy którym władca kniei wydaje się być tylko jego dzieckiem. Ale najgroźniejsze były wilki. Tu była ich siedziba i stąd właśnie wyruszały na swe zbójeckie wyprawy.

     Łowcy twierdzili, że pośród wilków znów musiał się pojawić ich władca, którego nazywali Wilczym Pasterzem, a Swantocha potwierdzała jego istnienie.

     - Kiedyś był człowiekiem i nosił ludzkie imię - Weles. Było to wtedy, gdy jeszcze Lód nie skuł tej ziemi swymi okowami. Weles mieszkał pośród gór, w swym warownym grodzie i stamtąd napadał na ludzkie osady. Jego włości były olbrzymie, skarby nieprzebrane, ale on zapragnął pięknej córki owczarza, a ci, jak powszechnie wiadomo, zawsze znali się na czarach. Weles wkroczył więc na niezbyt bezpieczną ścieżkę. Gdy porzucił dziewczynę brzemienną, a potem oddał swym ciurom, którzy zamęczyli ją i jej jeszcze nienarodzone dziecko w okrutny sposób, owczarz rzucił nań klątwę. Od tej pory, w czasie pełni Księżyca, Weles miał przemieniać się w wilkołaka, do czasu, aż nie odpokutuje swych win. Jednak on stał się jeszcze gorszy i wcale nie miał zamiaru niczego naprawiać, a do wszystkiego co ludzkie zapałał jeszcze większą nienawiścią. Nauczył się też kierować swymi przemianami i gdy zachodziła potrzeba wchodził na pień zrąbanego drzewa i dawał zeń kozła na ziemię przybierając pożądaną postać. Później zjednoczył pod swą komendą wilcze hordy i wiódł je na zbrodnicze wyprawy przeciwko ludziom pustosząc krainę za krainą, aż w końcu zamarzyło mu się panowanie nad całym światem. A choć ludzie pokonywali go, Weles za każdym razem odradzał się, choć już od wieków nie mógł zmienić się w człowieka. Mógł być albo wilkiem, albo wilkołakiem, bestią, człowiekiem nie potrafił być nigdy tak oto Jarowit po raz kolejny przekonał się, że Swantocha wiedziała więcej niż ktokolwiek inny. W jej ustach legendy stawały się historią, jakby opowiadała własne życie, jakby znała Welesa osobiście. On również słyszał o krainie wilków. Wielką równinę, na południe od gór, przed wiekami zwano Hyrkanią, ale obecnie było to wymarłe pustkowie, kraina duchów, jak utrzymywano w Wendecji, gdzie nawet zwierzęta obawiały się zapuszczać.

     - Ludzie już zapomnieli o jego istnieniu - kontynuowała Swantocha swą opowieść, tym razem wszyscy łowcy słuchali jej z uwagą - ale on znów się pojawił, odrodził i znów skrzyknął wszystkie wilki i Wilcze Bractwo - ludzi, którzy, jak on sam, za pomocą czarów potrafili przemieniać się to w wilka, to znów w człowieka. Członkowie Wilczego Bractwa, jak wilki, łączyli się w stada i, jak wilki, żyli z rozboju. Weles pewnie znowu zamieszkał w ruinach swej twierdzy, na górskiej przełęczy, przez którą kiedyś wędrowali ludzie i zwierzęta w obu kierunkach, na jedynym szlaku wiodącym z północy na południe. Kiedyś bezwzględnie łupił wędrowców. Wtedy szlak ten nazwany został Szlakiem Śmierci, albo Czarnym Szlakiem. Zarówno ludzie, jak i zwierzęta zaczęły obawiać się tamtędy wędrować, ci zaś, którzy próbowali, jeśli nawet uniknęli wszystkich innych niebezpieczeństw, wpadali w łapy Welesa, a to było po stokroć gorsze. Potem z północy nadszedł Wielki Lód i nie było już po co wędrować na północ. Dopiero po wielu następnych tysiącleciach, gdy Lód ustąpi, a wszystkie te wydarzenia pójdą w zapomnienie, kupieckie karawany znów zaczną ten szlak przemierzać... - Jarowita wiedza Swantochy zdumiała po raz kolejny.

     - Kim ona jest - pomyślał, wcale nie po raz ostatni, a przecież Swantocha wiedziała dużo dużo więcej, więcej nawet niż Jarowit podejrzewał. Wiedziała też, że Los Peruna był nierozerwalnie związany z Losem Welesa, a oni obaj z tą ziemią. Z upływem lat, wieków i tysiącleci ludzie zapomną dlaczego, ale na zawsze już będą wiązać te imiona ze sobą, bo tylko one miały przetrwać, o ile oczywiście Zło nie zwycięży. Ale dlaczego właśnie Perunem się zajęła? Dlaczego akurat jego wzięła pod swą opiekę? Dlaczego i czy aby na pewno to jego Los wyznaczył do wykonania zadania, tak ważnego dla wszystkich?

     - To nie jego, ale nas przed nim powinna była chronić stwierdzili później jedni, ale ci, niestety, nigdy nie zrozumieli, ani tym bardziej docenili tego, czego dokonał Perun. Najdziwniejsze jednak, że pośród nich był Wilczy Pasterz, Peruna wróg, choć on wszystko i tak zrozumiał zbyt późno. Ale taki właśnie był Weles. Potrafił tylko niszczyć. Był zły do głębi, ale wcale nie był jedynym złem.

     Złe moce od samego urodzenia Peruna dawały o sobie znać i to właśnie dzięki nim powstało tutaj życie, co tylko pozornie brzmi jak paradoks. Zło przygotowywało sobie bowiem teren do działania, plac boju do kolejnej walki, walki o panowanie nad światem, a Perun miał, a raczej MÓGŁ, być jednym z tych, którzy mieli, lub tylko mogli, Zło powstrzymać. Zło o tym wiedziało również i to ono, a nie siły natury, zło, które tylko jedna Swantocha rozpoznała, stworzyło tę oazę ciepła i dzięki temu samemu złu, w miejscu, które przez tysiąclecia ukryte było pod lodem, gdzie tylko Wiatr poważył się oddychać, znów zakwitło życie. Swantocha niemal przez skórę wyczuwała tę grozę - wyzierała już zza każdego drzewa i nawet powietrze wydawało się nią być przesycone. Wiedziała, że musi przed nią chronić Peruna, przynajmniej do chwili, aż sam nie będzie zdolny się bronić.

    

     Gdy Perun skończył trzynaście lat, dla łowców było to dziesięć plus trzy, więc nie zdawali sobie sprawy, że jest to liczba feralna, jeden z koni, najłagodniejsza klacz, na której dzieci uczyły się jeździć, oszalała i poniosła, gnając w las, niczym niedościgła błyskawica, którą przecież nigdy nie była (choć z drugiej strony, przecież każdy ma swój dzień, jeden, jedyny w życiu, może to był właśnie ten dzień?). Klacz pognała przez największą gęstwinę, jakby w ten sposób chciała popełnić samobójstwo. W końcu jednak znalazła lepszy sposób i runęła w głęboki jar z Perunem uczepionym grzywy. Dobrze, że Swantocha była blisko. Uratowała Peruna przed niechybną śmiercią, choć nie obyło się bez obrażeń, z których najpoważniejszym było wielokrotne i do tego otwarte złamanie uda i podudzia, obrażenia, od których można było w tamtych czasach śmiało przenieść się do wieczności. Większość łowców zresztą tak właśnie myślała i wkrótce, a nawet jeszcze szybciej, wymazała Peruna z pamięci.

     - A nawet jeśli przeżyje i tak nie będzie z niego żadnego pożytku twierdzili inni, a Jarowit podzielał ich zdanie. Myślał, że jego syn już na zawsze pozostanie w osadzie, jako nieporadny kaleka, ale, jak wszyscy, mylił się i to bardzo.

    

     Perun na cały rok zniknął wszystkim z oczu, a rok w życiu osady to przecież niemal wieczność, nie dziw więc, że z czasem nawet Jarowit wymazał go z pamięci (a przynajmniej bardzo starał się to zrobić), całą resztę miłości jaka w nim pozostała, choć przecież niezbyt już wielką, przelewając na jednego, jedynego, jak zaczynał już myśleć, syna. A jednak coś w nim drgnęło, gdy zobaczył tę drobną postać o gorejących oczach, jeszcze mizerniejszą niż zwykle, wspartą na wielkim kiju. Zdziwiłby się jeszcze bardziej, gdyby wiedział, że pod tą właśnie postacią Perun trafi do wieczności.

     Walka o jego życie była długa. Jakich sposobów baba użyła, na zawsze pozostanie jej tajemnicą. Kapka znowu usiłował wykorzystać sytuację, i oskarżył ją o czary, ale baba nic sobie z niego nie robiła, jemu zaś znów nie starczyło odwagi, by otwarcie przeciw niej wystąpił. Skończyło się na szeptach. Za plecami.

     Ale przecież Perun Swantosze nie tylko życie miał zawdzięczać. Dzięki niej przez ten rok zdobył wiedzę, jakiej nikt w okolicy nie posiadał, wiedzę, a co z tym się wiąże siłę i moc. Oczywiście łowcy i jedno i drugie zupełni inaczej rozumieli, a i Perun nie od razu zdał sobie z tego sprawę.

     To, co Swantocha wcisnęła mu do głowy bardzo powoli miało wydostawać się na zewnątrz, po trochu, tak, że nawet on sam nie wiedział, czy to jego własne pomysły, czy zasługa nauk Swantochy? Wielokrotnie też miał doznawać uczucia, że to, co właśnie przeżył, zobaczył i zrobił, już kiedyś przeżywał, widział i robił.

     Nie wiedział, że dzieje się tak dlatego, iż Swantocha odkryła przed nim jego przyszłość i właśnie dlatego wszystko już znał i wiedział. Ale baba uczyniła to bardzo sprytnie, bo w tej samej chwili, tej jednej nocy, która przecież trwała cały rok, nakazała Perunowi o wszystkim zapomnieć. I nawet jeśli kiedyś, w przyszłości dozna oświecenia, iluminacji, tej samej, która ogarnia człowieka w ostatnich chwilach życia, nawet wtedy nie będzie wiedział, czy to wszystko stało się naprawdę? Czy to, co widział, czego się dowiedział nie było tylko tworem jego rozpalonej, chorej wyobraźni?

     Bez względu jednak na to kim była, Swantocha dobrze wiedziała, że nie wystarczy pokazać Perunowi jego przyszłość, tym bardziej, że nie była ona taka prosta. Jego drogi były bardziej splątane, niż drogi innych ludzi, a koniec, jej cel, choć przecież był jej znany, wcale nie było powiedziane, że Perun ten cel osiągnie.

     - Są ludzie - mówiła Swantocha - których przyszłość można z łatwością odczytać nawet z ich dłoni, z rzutu kośćmi, nie mówiąc już o odczytaniu go ze zwierzęcych wnętrzności. Są też tacy, których los spleciony jest z losem świata - do nich właśnie należał Perun - i tych los nigdy łatwo nie daje się odczytać, przewidzieć. Zbyt wiele sił nań oddziałuje, zbyt potężne one są, a jednak ten właśnie człowiek, mały, znikomy, może sam odmienić koleje losu całego świata. Nie należy jednak pochopnie wyciągać wniosku, że ten właśnie człowiek cokolwiek może osiągnąć sam, że sam o czymkolwiek decyduje. Jest tylko drobnym pyłem, nawet nie trybem, w olbrzymiej maszynerii, nawet nie kamieniem, tylko ziarnkiem piasku, które w tej maszynerii czasem może wywołać niepożądany zgrzyt. A przecież takie właśnie ziarna mogą zatrzeć tę maszynerię i zatrzymać - Perun był jednym z tych ziaren piasku, miotanych wiatrem przeznaczenia. Zaplątany został w walkę, której nie rozpoczął, ani nie dokończy, walkę potężnych sił, wobec których nawet siła Doli wydawała się być siłą znikomą. Ale ona przynajmniej wiedziała, po której stoi stronie. Wiedziała, że moce, które usiłowały wyeliminować Peruna z kręgu czynów gotują się do kolejnych ataków. Pośród mroków nocy coraz więcej cieni zataczało kręgi wokół tego małego światka, jakby zaciskając pętlę na gardłach grupki ludzi. To miejsce właśnie po to powstało, by demony miały gdzie się narodzić, spotkać, gdzie żyć i skąd uderzyć. Jakby właśnie stąd chciały wyruszyć na podbój świata.

     I to właśnie Perun mógł im przeszkodzić, jakby był tym jedynym zdolnym się im przeciwstawić, jakby miał siłę wszystkich herosów świata.

     - Dlaczego właśnie on? - Miał po latach pytać samego siebie jego brat, Jarowit.

     - Dlaczego to jego wybrał Los?

     - Dlaczego właśnie on, ten pokurcz, o wybujałej potencji? - To samo pytanie zadawał sobie również Weles, zastanawiając się, jaką rolę miał do odegrania on sam w tym wszystkim.

     - Nie byłoby Peruna, gdyby nie ja! - Ryknął Weles, a echo rozniosło ten krzyk po całym zamczysku.

     - Nie ma już tu życia - szepnął, doznając olśnienia. Już poznał odpowiedź. Wścibskie echo i te słowa usłyszało.

     - Jest tylko Lód!

    

     Perun wiele dni i nocy walczył ze śmiercią, wracał do przytomności i na nowo ją tracił. Z trudem przyjmował pożywienie, choć potem nie był wcale pewny, czy coś w ogóle jadł? Niczego nie był pewien, może tylko tego, że wciąż jest dzieckiem i bardzo się boi.

     Już wtedy zaczęło wydawać mu się, że to, co przeżył, przeżywa po raz kolejny, także to, co mu się zwiduje, wyobraża, czy śni, już wszystko zna, wie i pamięta. Uczucie to nie miało go już opuścić do samej śmierci. A czasem nawet słyszał głosy mówiące mu, co ma zrobić, głosy, szepczące mu do ucha różne, przedziwne rzeczy, z których połowy i tak jeszcze nie rozumiał.

     Chata Swantochy wypełniała się wtedy dziwnymi postaciami. Byli wśród nich ludzie i demony, strzygi, wodnice, zmory, latawce, wąpierze, wilkołaki, był Borowy i Perepłut i Łobasta, ale ich wszystkich, o dziwo, Perun się nie bał. A jednak czasem pojawiało się w jego snach coś, przed czym chciał uciekać, lecz nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Zapadały się w ziemię, jak w bagno, które zdawało się go wsysać, a coś, co żyło w tym bagnie wpijało się w jego nogę i wysysało z niej krew i życie. Dziwne postacie, o nieludzkich, gorejących oczach spoglądały nań z ciemności, zaglądały do chaty przez niedomknięte drzwi, wyciągały w jego kierunku dłonie i zaciskały na jego gardle gadzie szpony. Niekiedy zaś z nim tylko rozmawiały w dziwnym, szeleszczącym języku, którego samo tylko brzmienie przyprawiało go o dreszcze.

     - Zmora też potrafi człowieka zadusić, ale to nie ona - Swantocha nauczyła Peruna, jak się ma przed nią bronić. W bardzo prosty sposób.

     - Zmora siada człowiekowi na piersiach i gardle i nie odejdzie - mówiła Swantocha - aż nie zadławi go do reszty. A nasuwa się nań od nóg i to właśnie należy wykorzystać. Nie trzeba jej wcale łapać i wkładać do wora i tłuc o próg. Jeśli się ktoś zorientuje, że nocami odwiedza go zmora, musi po prostu spać na brzuchu. Zmora zacznie się nań nasuwać, ale gdy tylko znajdzie się między pośladkami, czmychnie z niesmakiem i nigdy więcej nie wróci.

     To, co usiłowało zadławić Peruna wracało wielokrotnie. Wiele lat temu Swantocha nie obejrzała się za siebie, a już wtedy dostrzegłaby to, co odwiedzało Peruna w snach. On tego nie widział na jawie, ale i na jawie czuł to samo spojrzenie. Coś bezustannie wpatrywało się nie tylko w chatę, nie tylko w niego i babę. Coś tam było. Na razie tylko zawsze za plecami. Perun czasem chwytał kamień i ciskał nim w ciemności, czasem wzdrygał się z przerażeniem i krył w chacie. Czuł te spojrzenia jak dotyk, jak muśnięcie czegoś oślizłego. Raz nawet chwycił kij i pokuśtykał w las, ale niczego tam nie znalazł, chociaż zdawało mu się, że słyszy jakiś szelest, jakby zwierzę przedzierało się przez las, przez poszycie, bardzo nisko przy ziemi. Jak królik, lub lis, a może mysz? Tych się przecież nie bał, to Coś jednak budziło w nim obawę, a nawet wprawiało w przerażenie, choć dzięki wiedzy, którą zaszczepiła w nim baba z pewnością mniejsze, niż odczuwałby ktokolwiek inny na jego miejscu.

    

     Można powiedzieć, że Perun przez ten rok zmienił się zupełnie, a nawet zdziwaczał, bo z jednej strony był nadal normalnym chłopcem, którego interesowały zabawy, walki, gonitwy i polowania, z drugiej nigdy nie wyrósł z marzeń, z trzeciej wykazywał nadmierne zainteresowanie płcią odmienną, w końcu z czwartej (wszystko wtedy jeszcze rozpatrywano z czterech stron, jak świat miał cztery strony, a nie z dwóch, bo przecież i pieniędzy i medali jeszcze w osadzie nie znano), zaczął zadawać pytania, których nikt dotąd w osadzie jeszcze nie zadawał, choć może gdzieś, w podświadomości wielu, już dawno istniały.

     Peruna przy tym nie zadowalały proste odpowiedzi. Swantocha spędziła z nim wiele nocy na rozmowach, próbując choćby na część jego pytań odpowiedzieć, chociaż sama nieraz zastanawiała się ile on z tego wszystkiego rozumie, bo przecież nie skończył jeszcze czternastu wiosen, choć jego oczy z dnia na dzień zdawały się stawać coraz poważniejsze, coraz ciemniejsze i coraz starsze. Chyba dlatego, że przez tak długi okres przykuty był do łoża coś uwrażliwiło i otworzyło jego umysł na wiele innych jeszcze spraw i tym umysłem chłonął dosłownie wszystko.

     Ale najdziwniejsze było to, że Perun, tak często odrywając się od rzeczywistości, równocześnie potrafił być szalenie konkretny. Przebywanie w obłokach wcale nie przeszkadzało mu mocno stać na nogach. To jakby tam, w marzeniach, odnajdywał kształty rzeczy, które później, na jawie, w jego rękach, miały przybrać konkretny, materialny kształt. Może dzięki tej przedziwnej zdolności umysłu potrafił zrozumieć to, co nawet babie trudno było wyjaśnić przy pomocy słów. A może wcale ich nie używała, udzielając odpowiedzi na wiele jego pytań? To zresztą całkiem możliwe. Trudno słowami opisać wiele prostych spraw, cóż dopiero powiedzieć o tych bardziej skomplikowanych, a przecież wiele z jej odpowiedzi przedstawiało tylko jedną z możliwości, jeden z wariantów i to ten prostszy. Miały one przygotować Peruna do stawienia czoła nie tylko światu i wrogom, ale przede wszystkim przeznaczeniu i własnej słabości. Swantocha dobrze wiedziała, że Perunowi nie można powiedzieć wszystkiego. Był tylko człowiekiem i zawsze mógł zawahać się, zwątpić i zawrócić z wyznaczonej drogi, szczególnie gdyby wiedział wszystko, co przyniesie przeszłość?

     - Światem rządzą dwie siły - Swantocha próbowała prostymi słowami wyjaśnić to, to wcale takie proste nie było - które walczą ze sobą i zdają się wzajemnie wykluczać, są jednak jednością. Wszystko, co widzimy, powstało ze zmagania się tych sił i dzięki nim. Mają one swe własne nazwy w wielu językach, ale najprościej będzie nazwać je Dobrem i Złem, choć przecież żadne z nich nie jest tym całkowicie i zupełnie, jak śnieg nie jest idealnie biały, a bezgwiezdna noc nieskończenie czarna. Może właśnie dlatego jedno staje się nieraz drugim i odwrotnie. To, co wydaje się dobre, może w każdej chwili przeistoczyć się w złe. Najlepiej, gdy siły te pozostają w równowadze. Zło powstaje z nadmiaru... Nawet Dobra. Spójrz wokół... Ta kraina była kiedyś skuta lodem. Z punktu widzenia ludzi było to złe. Nie było tu życia. Zimno było złem. Teraz jest ciepło, ludzie mogą tu żyć, lecz jeśli będzie zbyt gorąco wyschną wody, odejdą zwierzęta, słońce wypali lasy i stepy, nadejdzie susza i wszystko zamieni się w pustynię. Ciepło stanie się przekleństwem. Złem. A ludzie zatęsknią za chłodem, nawet zimnem. Gdy zaś zacznie padać deszcz będą się radować, bo znów wróci życie na pustynię. Gdy jednak będzie padać wiele dni ziemia zamieni się w mokradła. Wyleją rzeki, zwierzęta będą topić się w bagnach, inne znów odejdą. Woda zaleje uprawy, rozplenią się owady, choroby zaczną trawić wszystko co żyje. Zatęsknimy za porą suchą, a nie za wodą, która stała się przekleństwem. I tak jest ze wszystkim. W przyrodzie musi panować równowaga. Jeśli rozplenią się zbytnio drapieżniki, wybiją całą inną zwierzynę. Jeśli będzie ich za mało, rozmnożą się... na przykład renifery i wyjedzą całą trawę, bo to zwierzęta roślinożerne i w końcu same zaczną padać z głodu. Będą szerzyć się wśród nich choroby, które zaatakują inne gatunki. Podobne zależności dotyczą także świata ludzi. Jeśli czegoś jest za mało, lub za dużo, ludzie zaczynają między sobą walczyć. Niszczyć. Próbujemy ich wtedy dzielić na tych dobrych i złych, ale to nie jest takie proste. Świat zrodził się dzięki zmaganiom dwóch sił, a świat ludzki czasem zdaje się być odbiciem tej odwiecznej walki. Ale świat wcale nie jest taki stary, choć wydaje się być odwieczny, a siły te są jeszcze starsze i to właśnie z ich zmagań zrodził się nasz świat i tysiące innych. Powstało również wiele innych mocy, zarówno złych, jak i dobrych. Niektóre wydają się być nawet równie potężne, jak i siły, które dały im życie. One również stają do walki stając po jednej ze stron, inne prowadzą własne wojny, a jeszcze inne próbują zapanować nad światem. Teraz właśnie przyszła taka chwila i my musimy opowiedzieć się po którejś ze stron. Musimy stanąć do walki o ten świat, bo to jest nasz świat i nasza ziemia. Nasza Matka. To ona nas zrodziła, a my swymi czynami musimy teraz udowodnić, że na istnienie zasługujemy... Nie byliśmy jedynymi jej dziećmi. Teraz nadchodzi nasz czas. Nam dano szansę...

     - Dano nam szansę? - Pomyślał Perun, zastanawiając się nad słowami Swantochy. Wielokrotnie potem miał robić to samo, choć miał wiedzieć dużo więcej, miał być bogatszy o doświadczenia i wiedzę, jakże bolesną...

     - Dano nam szansę, ale czy dano wybór?

     - Czy dano mi wybór?

     - Czy zrobiłem dobrze, czy źle?

     W takich chwilach Perun był gotów oddać całą chwałę, która nań potem spadła i całą nienawiść, za święty spokój i pewnie nawet wolałby odejść w zapomnienie razem z matką, w chwili urodzin, a może chciałby, żeby porwała go mamuna, lub nawet wolał zginąć w jarze, pod ciałem oszalałej kobyły i chyba oddałby całą wieczność, którą mu ofiarowano, za jedno normalne życie? A przecież nikt nigdy by o nim nie pamiętał, gdyby nie pomoc sił tajemnych. Nikt nie wiedziałby, że istniał ktoś taki jak Perun. Sam jeden niczego by nie osiągnął.

     - Gdyby nie ja, nie byłoby Peruna! - Warknął Weles, nie zdając sobie sprawy, że i on sam dzięki Perunowi trafił do wieczności.