|
Część II
Rozdział 17 - ALARYK utrzejszy dzień nastąpił jednak szybciej, niż się spodziewali. Jeszcze nie zaczęło dobrze świtać, gdy przyszedł Olbar. - Król chce się z wami zobaczyć niezwłocznie, jeszcze przed oficjalnym posłuchaniem. - Czemu tak wcześnie i tak późno zarazem? - Sakhil co dopiero zapadł w mocniejszy sen. Wcześniej przewracał się z boku na bok, mówił przez sen, a czasem nawet wykrzykiwał coś niezrozumiale, jakby dręczyły go koszmary. - Wczoraj mu się nie spieszyło - Olbar wzruszył tylko ramionami, ignorując pytanie. - Pójdziemy drogą, której Grimzell nie zna. Król czeka na ciebie i tego młodzieńca. - Jeśli nie wrócimy do południa ruszajcie do portu i odpływajcie - rozkazał Sakhil swej świcie, gdy usłyszał, że mają pójść tylko we dwójkę. - Łasy idzie z nami - oznajmił Perun, a chociaż Olbar próbował oponować, Sakhil tym razem stanął po stronie Peruna. - Nocą zostaliśmy zaatakowani. Zginęło dwóch naszych ludzi. Zostali rozdarci na strzępy. - A niech to... - Olbar zmełł przekleństwo w ustach. - Znowu! Od dawna dzieją się na zamku dziwne rzeczy, zawsze się działy, ale od czasu, gdy przybyła Grimzell, to się zdarza o wiele częściej. - Ona jest demonem - rzekł Sakhil, licząc, że przynajmniej tą wieścią zaskoczy Olbara, ale Wendecjanin wcale nie wyglądał na zaskoczonego. Nie odezwał się jednak ni słowem, tylko podszedł do jednej ze ścian, zdobionej przedziwnymi, wyblakłymi malowidłami, na które wcześniej nie zwrócili uwagi i przez jakiś czas przyglądał się im z uwagą, jakby on również zobaczył je tego ranka po raz pierwszy. Po dłuższej chwili wyciągnął rękę i dotknął twarzy jednej z namalowanych postaci. W tej samej chwili ściana bezgłośnie ustąpiła, ukazując drogę, o której wcześniej Olbar wspominał. - Oczywiście nie będziemy czekać na Grimzell - Sakhil natychmiast ruszył za znikającym w mroku marszałkiem dworu. Szli w całkowitych ciemnościach, ale światło nie było Olbarowi potrzebne, znał drogę bardzo dobrze. Nie wiedzieli, jak długo szli, bo czas w ciemnościach jakby zatrzymał się, ale raz za razem zza ściany korytarza dobiegały ich przytłumione głosy i hałas. - Kuchnia - komentował szeptem Olbar. - Komnata królowej. - Zbrojownia - zamek był ogromny, w końcu jednak dotarli do celu. Król już na nich czekał. Był wyraźnie podekscytowany. Chodząc z kąta w kąt nerwowo zacierał ręce. Nie słuchał tego, co mówił przedstawiający przybyszów Olbar. To i tak zresztą była tylko formalność. Alaryk z pewnością był dobrze zorientowany w sytuacji. Jego pobrużdżona zmarszczkami twarz doskonale odzwierciedlała wszystko, co go nurtowało, a przede wszystkim martwiło. Z pewnością najpierw chciał usłyszeć wieści o swym od lat nie widzianym synu Irvanie, pierwej jednak Olbar opowiedział o wydarzeniach ostatniej nocy. Sakhil dodawał szczegóły, o których Olbar nie został poinformowany w trakcie ich krótkiej rozmowy. - Ona jest demonem - Alaryk powtórzył to, czym wcześniej Sakhil chciał zaskoczyć Olbara. Jak i Olbar nie wyglądał na zaskoczonego. Turańczyk za to tak. - To już wiem - Sakhil lubił zaskakiwać, ale nie lubił być zaskakiwany. Wiem to od dawna i miałem okazję odczuć na własnym ciele - Alaryk i Olbar spojrzeli na Turańczyka z bezgranicznym zdumieniem, a ten odsłonił włosy i pokazał blizny na szyi. - To ona mi zrobiła - oznajmił Sakhil, a potem raz jeszcze powtórzył to, o czym wcześniej opowiadał Perunowi. - Na Mardagasta! - Sapnął Olbar, podsumowując przekleństwem opowieść. Mardagast był legendarnym królem Vuzz, który wsławił się specyficznymi upodobaniami kulinarnymi. Zjadał na surowo serca i mózgi pokonanych wrogów, wierząc, że w ten sposób zdobywa ich mądrość i siłę. Grimzell miała równie niezaspokojony apetyt. - Dlaczego nie zostaliśmy o tym poinformowani od razu? - Spytał król. - Przyczyny były dwie - odpowiedział Sakhil. - Pierwsza, to polityka. Wiesz dobrze królu, co znaczy to słowo. Pamiętasz sytuację sprzed lat? Wojna z barbarzyńcami z południa i sytuacja na Mizandarze. Byliśmy sojusznikami, ale gospodarczo rywalizowaliśmy wtedy o wpływy na Mizandarze. Ich złoża miedzi... - Nie okazały się znowu tak wielkie - wtrącił Alaryk, kiwając głową ze zrozumieniem. - A poza tym... - kontynuował Turańczyk. - A poza tym? - Alaryk jak echo powtórzył za nim, unosząc swe umęczone oblicze i pierwszy raz na dłużej zatrzymał wzrok na Perunie, jakby rozmowa o dawnych czasach rozjaśniła mu pamięć. Wciąż jednak był myślami gdzie indziej. - Myślę, że teraz mogę o tym powiedzieć - ciągnął dalej Sakhil, choć widać było, że słowa z oporami przechodzą mu przez gardło. - Razamanaz uważał to za niezły dowcip, żart... Znasz go przecież, potrafi być złośliwy i przewrotny. - Żart! - Olbar nie potrafił opanować oburzenia, lecz Alaryk przyjął te słowa zadziwiająco spokojnie. - Mam, czego chciałem, czy tak? - Sakhil potakująco skłonił głowę, ale nie powiedział już, że Razamanaz śmiał się wtedy do rozpuku. - Zachciało się staremu durniowi młodej żony? Czy tak? - Turańczyk znowu przytaknął. Wendecja dzięki małżeństwu Alaryka i poparciu Yorna zdobyła wpływy na Mizandarze. Razamanaz śmiał się długo, ale przecież wcześniej był wściekły. - Pewnie śmiał się ze mnie, czy tak? - No cóż... znasz Panie naszego władcę... - Śmiał się ze mnie!? Stary cap! Pewnie sam miał na nią ochotę. Znam go dobrze, no a w każdym razie znałem kiedyś, jeszcze zanim obaj zasiedliśmy na tronach. Stary satyr... Ile on ma żon? Zresztą, nieważne... Żartów wam się zachciało... I właśnie dlatego teraz mamy własnego demona i problem, dużo większy, niż się wam pewnie wydawało przed laty - Alaryk znów zwiesił siwą głowę na potężną pierś i zamilkł. Ukradkiem obserwujący go Perun nie potrafił powstrzymać się od porównań. W Alaryku rzeczywiście było coś z Jarowita, czy też może odwrotnie, w Jarowicie z Alaryka, ale Perun nie potrafił jeszcze tego sprecyzować ani nazwać, choćby dlatego, że o podobieństwie nie tylko sam wygląd decyduje, czasem bardziej cechy charakteru, zachowanie lub gesty, czy nawet ruchy, sposób chodzenia, albo wzruszenie ramionami. - Dlaczego tak mi się przyglądasz młodzieńcze? - Alaryk ponownie uniósł głowę. W jego oczach był dokładnie ten sam smutek, który czasami Perun dostrzegał w oczach ojca. - Kim jesteś? - Wybacz Panie, do tego też jeszcze dojdziemy. Później. Mamy przecież ważniejsze problemy do rozwiązania - Sakhil obawiał się, że Perun znowu z czymś wyrwie się za wcześnie. Już ułożył sobie plan i nie chciał, by Perun mu ten plan pokrzyżował, nawet jeśli był jego królikiem w rękawie. To on, Sakhil, chciał decydować, kiedy królik wyskoczy. - Twój młody towarzysz kogoś mi przypomina, nie dziw się więc memu zainteresowaniu. No a stworzenie przy nim siedzące - tu wskazał na Łasego, który, najwyraźniej doskonale rozumiejąc, że o nim mowa, natychmiast uniósł się na przednie łapy, jakby chciał się w ten sposób przedstawić - to raczej niespotykany kompan. Więcej, to prawdziwy potwór! Nasze miśki wyglądałyby przy nim jak zabawki, nie dziw więc, że obaj przykuwają uwagę. - Macie własne potwory - odpowiedział Sakhil, znowu odwracając uwagę króla od Peruna. - Widzisz Turańczyku, Grimzell stała się problemem, ale z tym potrafimy jeszcze sobie poradzić własnymi siłami, może już wkrótce. Jest inny problem i tego obawiam się naprawdę. - Dlatego tu się ukrywasz? Myślałem, że to przed Grimzell... - Co tam Grimzell. Na nią wystarczą te srebrne strzały, które twój towarzysz ma w kołczanie. Niestety, za nią przybyło do Wendecji coś znacznie gorszego. - Za nią? Myślałem, że ona prowadzi własną grę? - Ależ oczywiście, Grimzell nie byłaby sobą, gdyby nie prowadziła za plecami każdego własnej gry, ale znam miejsca, gdzie mnie nie dosięgnie. Może sobie czekać nawet sto lat. To jest najstarsza część zamku, powstała przed wieloma tysiącami lat. Kto wie, czy nie jest to najstarsza budowla na świecie? Tak, tak Turańczyku, Turanu jeszcze wtedy nie było, a ta część jest poświęcona. Bronią jej duchy naszych przodków, ale nie tylko. To magia, czary, pradawna siła, zresztą nazwij to jak chcesz. Tysiące lat temu, gdy powstawało nasze państwo i żyli jeszcze Atlanci tu właśnie była świątynia i zło wszelakie nie miało do niej dostępu. Wciąż nie ma! A szczególnie zło, o którym obaj myślimy - Alaryk zamilkł, czy to usiłując zebrać myśli, czy też zastanawiając się, czy odkryć przed przybyszami całą prawdę, lecz Sakhil odgadł jego myśli, na co zresztą wcale nie trzeba było geniusza. Choć dotąd jeszcze nie padło o dhugach nawet słowo, wszystko wskazywało na to, że właśnie to jedno konkretne zło Alaryk ma na myśli. - Właśnie to nas sprowadza do Wendecji. Dhugowie... Nie przestaje mnie to zdumiewać... Jeszcze nie tak dawno większość z tego, co teraz wiemy, w co nie wątpimy, wydawało mi się bajką, wytworem czyjejś chorej wyobraźni - Perun od razu pojął, że o nim mowa. Nawet nie musiał podnosić wzroku i tak czuł na sobie spojrzenie Turańczyka, który bez zająknięcia ciągnął dalej, by, całkiem nieoczekiwanie, już w następnym zdaniu sięgnąć do rękawa. - Część tej awantury, tego zamieszania, dotyczy, a może nawet jest wynikiem działania twego wnuka - Sakhil skinieniem głowy wskazał na Peruna. Cisza jaka nastała, ulotna przecież i niematerialna, przytłoczyła obu Wendecjan. Patrząc na Alaryka mogło wydawać się, że nagle całe sklepienie świątyni zwaliło mu się na głowę. Pobladły raptem, siadł na kamiennym krześle i chwycił się za serce. Sakhil gotów był przysiąc, że usłyszał jego bicie. - Wszystko się sprawdza - Olbar widząc, co się dzieje, szybko sięgnął po dzban z wodą, klękając przy królu. - Panie - załkał przerażony Olbar. Był jeszcze bledszy niż stary król. - Król jest chory - powiedział, zwracając się do Sakhila. - Serce... - Panie - Turańczyk również się przestraszył. Gdyby zdawał sobie sprawę ze stanu zdrowia Alaryka, nie próbowałby go w ten sposób zaskakiwać. - Panie, teraz nie wolno ci się poddać. Słuchaj... - To ty słuchaj - Alaryk wstał, mimo że bladość na jego twarzy jeszcze pogłębiła się. - Nie musisz czytać swych listów. Wiem dobrze, z czym przybywasz. Zło odrodziło się. Przed tysiącami lat nasi przodkowie pod wodzą Zubarana pokonali dhugów, a on sam zadał ostateczny cios demonowi i mieczem wyciął mu serce. Nie był to zwykły miecz. Miał magiczną moc. Atlanci wykuli go z gwiezdnego deszczu. Miecz ten później został nazwany mieczem Zubarana i razem z sercem stał się naszą najcenniejszą relikwią, naszą świętością. Niestety, upojeni zwycięstwem ludzie nie dokończyli dzieła - Alaryk przerwał, bo nagle zabrakło mu tchu, ale i tak wszyscy wiedzieli, co miał na myśli. - Dhugowie wynieśli z pola bitwy ciało i gdzieś je ukryli - dodał za króla Olbar, jednak ani on, ani Alaryk nie znali dalszego ciągu tej historii. Znał go za to Sakhil. - Ciało ukryte było w Mazarganie. Jeszcze przed laty tam było, potem znikło. - Znikło również serce - oznajmił Alaryk. - Usiłowano także wykraść miecz... - Usiłowano? Jeśli się nie mylę, to wszyscy dobrze wiedzą, kto jest sprawcą? Jednak z całą pewnością nie zrobili tego Turańczycy. - Oczywiście! Za tym wszystkim stoją dhugowie. - A Grimzell? - Grimzell... Nawet jeśli wkrótce umrę, nie będzie się długo cieszyć, jeśli, jak utrzymujesz, to jest mój wnuk - Alaryk po raz kolejny spojrzał na Peruna i na długą chwilę zamilkł. Gdyby na miejscu Peruna był tu jego brat, Alaryk nie miałby wcale powodów, by wątpić. Podobieństwo Peruna do ojca nie było już tak oczywiste, tym bardziej, że był zupełnie innej budowy. Żeby to podobieństwo dostrzec rzeczywiście trzeba było być nie tylko bardzo bystrym i uważnym obserwatorem, ale także psychologiem. Nawet jeśli Alaryk nim był ostatni raz widział syna przed wieloma, bardzo długimi laty. Czas nie oszczędzał jego pamięci, ale on sam chyba jeszcze bardziej dał się jej we znaki. Podkrążone, przekrwione oczy i spuchnięta twarz o niezdrowym, sinym kolorze były tego wyraźną oznaką. Przyglądał się Perunowi wyjątkowo długo, aż ten zaczął się wiercić niespokojnie na kamiennym fotelu, nieświadomie ułatwiając Alarykowi zadanie. Oprócz niezwykle podobnych ust i niemal tych samych oczu dużo większe podobieństwo król dostrzegł właśnie w mimice twarzy, oraz gestach i pozach, które Perun przyjmował, bezwiednie naśladując ojca. Było oczywiście jeszcze coś, jednak by ten szczególik zauważyć należało mieć dodatkowy zmysł, albo nawet trzecie oko i to z tyłu głowy i oczywiście trzeba było być kobietą. Alaryk z całą pewnością nią nie był, ale nawet jeśli bez tego odnalazł w Perunie jakieś jeszcze ślady podobieństwa nie dał po sobie tego poznać. Odezwał się tym samym, zmęczonym głosem, bez cienia emocji. - Przed laty wygoniłem mego jedynego syna, Irvana, zaślepiony miłością i zazdrością. Urzeczony podobieństwem Grimzell do Vereny, dałem wiarę jej wyjaśnieniom. Przekonała mnie, że to Irvan chce mnie zabić i objąć tron. Wyznała zawstydzona, że Irvan napastował ją w czasie podróży. Ponoć też obiecywał jej, iż po mojej śmierci razem będą panować w Wendecji. Jego samego nie chciałem nawet wysłuchać... Gdy już dobrze poznałem swą żonę, zdałem sobie sprawę, że mogłem popełnić błąd. Przed śmiercią chciałbym jeszcze porozmawiać z Irvanem i wysłuchać jego wersji, choćby tylko po to, by mi wybaczył... - To może być trudne - rzekł Sakhil. - Przynajmniej w tej chwili, ale przed wieloma laty rozmawiałem z nim i mogę zapewnić cię, że było odwrotnie. To ona go uwiodła i to w jej umyśle zrodził się cały plan. Ale jakie to w tej chwili ma znaczenie? Nie uda nam się zawrócić czasu. - To ma znaczenie, bo ona nie zrezygnowała ze swych planów. Pragnie władzy. Tylko dla siebie. Chce tronu. Chce panować niepodzielnie w Wendecji. By to osiągnąć sprzysięgła się z dhugami. - Skąd wiesz, że to dhugowie? - Jak już mówiłem te stare mury chroni zaklęcie. Oni nie mają tu wstępu, ale próbowali się dostać. Znaleźliśmy zwłoki. - Posłowie z Turanu? - Właśnie... - Ale serce zaginęło! - Oprócz mnie i Olbara, który jest marszałkiem dworu, tylko królowa zna drogę do tej części zamku. Sam ją tu przed laty przyprowadziłem. Niestety. Tu ukryte było serce i miecz. Serce ktoś wyniósł, wykradł, a nie mogli tego zrobić oni, miecz na nasze szczęście pozostał, bo nikt nie potrafi go ruszyć z miejsca, na którym położył go Zubaran. - Nikt, komu nie jest to przeznaczone - dodał Olbar. - Pewnej nocy obudził nas straszliwy huk, rumor, jakby mury się waliły. I rzeczywiście zatrzęsły się. Początkowo myśleliśmy, że to trzęsienie ziemi. W takich sytuacjach zawsze dokonujemy szczegółowego przeglądu zamkowych murów. Tak natrafiliśmy u drzwi tego pomieszczenia na zwłoki, a raczej szczątki czegoś, co w żaden sposób nie mogło należeć do istoty ludzkiej. Jedynymi znanymi nam stworzeniami, do których podobne było to pokryte łuskami ciało byli dhugowie. Oczywiście, mógł to być również jakiś zwierz, potwór, który wyszedł z przepastnych lochów zamczyska. W legendach wendeckich pełno ich, tylko że to ciało okryte było resztkami stroju turańskiego posła, któremu dzień wcześniej udzieliłem audiencji. - I cóż ci powiedział ten poseł? Wcześniej... - Ostrzegał nas przed wami, zbójami, którzy będą podawać się za turańskich posłów, a którzy będą chcieli dokonać zamachu na moje życie. Utrzymywał, że wcześniej podobnego zamachu dokonano na Razamanaza, a potem obrabowano turański skarbiec. - Dlatego spotkaliśmy się z takim przyjęciem... - To był pomysł Grimzell. Twierdziła, że możemy spodziewać się kolejnej próby zamachu. Chciała, bym się ukrył. I ukryłem się, tak skutecznie, że nawet ona nie potrafi mnie odnaleźć. Dawno przestałem jej ufać, szczególnie, gdy okazało się kim jest. Jednak tym razem wszystko brzmiało niezwykle przekonywująco, tylko jedno nie dawało mi spokoju. Jak dhug dostał się do skarbca? Na całe szczęście nie zdradziłem jej wszystkich tajemnic naszego zamku. Idąc tu z pewnością słyszeliście wiele głosów i rozmów za ścianami korytarzy. Są takie miejsca, z których można doskonale usłyszeć nawet szepty i to w odległych pomieszczeniach. Tym sposobem dowiedziałem się, że dhugowie obiecali pomóc Grimzell w przejęciu władzy. W zamian mają dostać miecz. Serce już mieli. Znikło ze skarbca właśnie tamtej nocy. Zamknięte w zapieczętowanej, kamiennej urnie leżało obok zubaranowego miecza. Grimzell osobiście wyniosła ją ze skarbca i przekazała dhugom. Z tego, co usłyszałem później wynika, że kilku dhugów poniosło urnę dalej, poza mury Wendecji. Nie wiem jednak dokąd? Tu, na miejscu, pozostało ich jeszcze dwóch. - To ich wyczuł Łasy - Perun doznał olśnienia. - I to oni na nas napadli nocą - dodał Sakhil. - Czyżby szukali ciebie, Perunie? - Dlaczego nie zniszczono serca wtedy, po bitwie? - Perun nie był pierwszym, który zadał to pytanie. - Bo był to symbol naszego zwycięstwa - rzekł Olbar. - I pychy - dodał Sakhil. - A poza tym nikt chyba nie przypuszczał, że ich bóstwo może zmartwychwstać. - Zmartwychwstać?! - Zgodnym chórem wybełkotali Wendecjanie. - To jednak nie wiecie wszystkiego - w innych okolicznościach Sakhil pewnie by triumfował, a przynajmniej otwarcie okazał wyższość i zadowolenie, ostatecznie lepsza znajomość faktów dawała mu pewną przewagę, jednak tym razem postąpił inaczej, wiedząc, że nie był to najlepszy czas na zabawę w słowną szermierkę i po prostu sięgnął po listy. - Z tego dowiecie się reszty! Alaryk błyskawicznie przejrzał korespondencję Razamanaza. Pamiętał władcę Turanu jako niepoprawnego gadułę, ale widocznie pisanie listów nie sprawiało mu tej samej przyjemności. Po kilku lakonicznych pozdrowieniach natychmiast przystąpił do sedna sprawy, które w tym wypadku sprowadzało się do parokrotnego powtórzenia słowa dhugowie. Pewnie samemu Razamanazowi wydawało się, że w tych paru słowach, przynajmniej z grubsza, naświetlił już sytuację, ale obserwujący Alaryka z uwagą Sakhil wcale nie dostrzegł w oczach wendeckiego króla oczekiwanego zrozumienia, choć przecież jego oczy były bardzo szeroko otwarte. - Reszty, pisze Razamanaz, dowiedzieć się mamy od was - Alaryk odrzucił pierwszy list ze zniecierpliwieniem, a potem zabrał się za studiowanie listów od maga. Cała reszta, a więc to wszystko, o czym Wendecjanie nie mieli jeszcze nawet zielonego pojęcia, a czego, mimo szczerych chęci, nie powiedział Razamanaz, była tu bardzo szczegółowo wyjaśniona, dlatego studiowanie listu od maga (i to wcale nie ze względu na jego niezbyt czytelny charakter pisma) zajęło Alarykowi sporo czasu. Zeloran, w przeciwieństwie do Razamanaza, drobiazgowo opisywał przebieg wydarzeń i to zarówno tych już dokonanych, jak i możliwych, wraz z konsekwencjami. Rozpatrywał wszelkie opcje i warianty. Nie zapomniał nawet wspomnieć o tych detalach, których poznanie zawdzięczał swej wiedzy tajemnej. Był przekonany, że dhugowie spróbują dokonać ataku na zamek, by zdobyć serce i miecz. Serce przede wszystkim, albowiem bez niego nie będą mogli ożywić demona. - Przybyliście kilka dni za późno - szepnął Alaryk, unosząc głowę znad listu. - Straciliśmy te kilka dni zmagając się z huraganem. Kolejne kilka minęło, nim dopłynęliśmy na Dheirę. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to oni próbowali nas zatrzymać. - A co wspólnego ma z tym wszystkim ten młodzieniec? Mój wnuk? - Po pierwsze przybywa z miejsca, gdzie, jak utrzymuje Zeloran, dhugowie będą próbowali zrealizować swe plany. Nie pytaj mnie, skąd on to wie? Wspominał o kondensacji mocy, którą tam właśnie odkrył. Po drugie, a mag, sobie tylko znanymi sposobami również to sprawdził, ten młodzian jest właśnie osobą, która ma, a raczej należałoby powiedzieć „może” dhugów powstrzymać. Właściwym słowem będzie tu Przeznaczenie... - A co z mym synem? - No cóż - Sakhil wyciągnął w kierunku Alaryka dłonie i pokazał blizny. - Irvan miał dokładnie takie same - Turańczyk następnie szczegółowo wyjaśnił królowi skąd się te blizny wzięły, a na końcu dodał: - Jeśli wierzyć w to, co mówi ten młodzieniec, jego ojciec ma takie same blizny. Nie słyszałem o nikim, a Zeloran, który obu nas wyleczył, również nie zna nikogo, kto by podobne blizny posiadał. Poza tym Perun ma na szyi wisior, który widziałem na szyi twego syna. Powinieneś go również rozpoznać. Nie wydaje mi się, żeby to była mistyfikacja, tym bardziej, że tylko przypadkiem cała sprawa się wydała. Perun tymczasem wyjął spod okrycia zielony kamień i pokazał go Alarykowi, mimo to król nadal nie wyglądał na przekonanego. Przez lata żył nadzieją, że Irvan powróci. Nie spodziewał się jednak, że w zamian pojawi się wnuk. Dla niego Irvan był wciąż młodzieńcem, a przecież upłynęły lata. Życie biegło naprzód. Alaryk co jakiś czas przyglądał się Perunowi w milczeniu, jakby czekając na znak, na drżenie serca, ale nic takiego nie następowało. - Dlaczego niczego mi nie powiedział, nie wyjaśnił? - Spytał w końcu. - A chciałeś go wysłuchać? Był młody i niewinny, a Grimzell wykorzystała tę niewinność i brak doświadczenia, ale przecież nie uległ jej namowom do końca. Obiecywała mu nieśmiertelność, a potem... Sam nie wiem. Może i ona go na swój sposób kochała, bo przecież nie od razu go ukąsiła. Dopiero u wrót Wendecji. W ostatnią noc. W szale wściekłości, a może z rozpaczy? Chciała go zatrzymać za wszelką cenę. - Nawet za cenę życia? - Spytał oburzony Olbar. - Za cenę życia? - Powtórzył Sakhil, zastanawiając się, czyje życie Olbar miał na myśli. - Przecież w ten sposób ofiarowała mu nieśmiertelność. Może liczyła, że dzięki temu zatrzyma Irvana? Że on ulegnie, jeśli nie jej, to choćby jadowi... Ale on był silniejszy, silniejszy ode mnie. I bardzo ciebie kochał. Nie wiedział, czy będzie żył i co się z nim stanie? To był wybór. Wolał nawet umrzeć... - Byłem ślepym głupcem - rzekł król i znów zmierzył Peruna wzrokiem. - Tyle lat czekałem... Mówisz, że to mój wnuk? Zdumiewające, choć muszę przyznać, że spodziewałem się... czegoś... kogoś innego - w tym momencie wszyscy spojrzeli na Alaryka z dokładnie takim samym zdumieniem na twarzy. Za to Perun obruszył się do żywego i właśnie szykował jakąś ciętą ripostę, którą mógłby zrewanżować się królowi, ale ten, po chwili niezręcznej ciszy uprzedził Peruna. - Spodziewałem się czegoś innego po sobie samym. Tyle już lat minęło... Jeśli prawdą jest, że oto stoi przede mną mój wnuk, krew z mojej krwi, ja sam siebie zawiodłem. Nie czuję już niczego oprócz ogromnej pustki w mym sercu - siedzący na kamiennym tronie Alaryk pochylił się, a potem ukrył twarz w dłoniach i załkał. Tym razem milczenie nabrzmiało zażenowaniem. Niewielkie przecież pomieszczenie, w którym siedzieli, stało się nagle zbyt ciasne i gdy już wszystkim wydawało się, że za chwilę wszystko eksploduje pod ciężarem bólu, król zamilkł, dławiąc żal. Dopiero po jakimś czasie był znów w stanie mówić. - Co z Irvanem, mym umiłowanym synem? Gdzie go spotkałeś? - Na Cylii. Zwykły przypadek, a może właśnie Los tak chciał? W końcu przecież trafiliśmy tutaj - Cylia była maleńką wysepką i portem, leżącym niemal u wrót Wendecji, niewielkim miastem i państwem na skrzyżowaniu szlaków z południa na północ i ze wschodu na zachód, i oczywiście odwrotnie, tak małym, że nikomu nie opłacało się jej zdobywać. Tutaj właśnie można było spotkać najwięcej morskich mętów, piratów i obwiesiów wszelkiego autoramentu, tu też Sakhil, w jednej z portowych tawern, stanął w obronie samotnego nieznajomego, który, jak uznał, chyba wiedziony samobójczymi myślami zadarł z całą zgrają takich zbirów. - To była ciężka przeprawa, a on później nawet nie powiedział mi dziękuję, tylko usiadł, najwyraźniej żałując, że cało wyszedł z opresji. Gdy pochylił głowę zauważyłem na jego szyi dziwną, krwawą ranę. Dokładnie taką, jaką ja sam wcześniej miałem. Tylko wąpierz mógł ją zadać. Przez myśl mi jednak nie przeszło, przynajmniej początkowo, że ranę tę zadała również Grimzell. Pokazałem mu swoje blizny i spytałem, kto i w jakich okolicznościach mu to zrobił? Z początku nie odpowiadał, tylko przyglądał mi się zadziwiony. Dopiero gdy powiedziałem mu o konsekwencjach i możliwości wyleczenia, zaczął mówić. Wierz mi, wcale nie lekarstwa wtedy potrzebował najbardziej, ale przede wszystkim cierpliwego słuchacza, a nikt lepiej się na niego nie nadaje, niż przygodny znajomy, którego już nigdy więcej nie spotkasz. Może to zabrzmi dziwnie, ale nie zaskoczyła mnie jego opowieść. Dobrze wiedziałem o twoich małżeńskich planach z Grimzell, równie dobrze znałem ją samą, a może nawet lepiej, niż początkowo, bo wracając do Kosh chciałem dowiedzieć się o niej wszystkiego. Nie zdziwiło mnie więc, że tam, gdzie ona przechodzi są i ofiary. Bardziej zdumiewało mnie wasze, panie, postępowanie. Irvan wydał mi się godnym pożałowania człowiekiem, ale także bratem w nieszczęściu. Nie czekałem na ostatnie słowo, tylko zdzieliłem go płazem przez łeb - Alaryk posłał w tym momencie Sakhilowi pełne oburzenia spojrzenie, ale Turańczyk bez zająknięcia kontynuował dalej swą opowieść - i tak samo jak wcześniej zrobił Ferdoussi ze mną, związanego, niczym barana prowadzonego pod nóż, wywiozłem do Turanu. Prosto do Zelorana - Alaryk znów spojrzał na Sakhila. Wieści rzeczywiście były wstrząsające, ale nazwanie królewskiego syna baranem wstrząsnęło nim chyba jeszcze bardziej. - Nie oburzaj się królu. Przecież w ten sposób ocaliłem mu życie i to kto wie, czy nie dwukrotnie? Gdybyś go wtedy widział, zrozumiałbyś, że miał zamiar umrzeć, dać się zabić, inaczej mówiąc, po prostu chciał popełnić samobójstwo. Drugi raz dlatego, że odstawiłem go do Zelorana. Jedynie on mógł Irvana uratować przed przemienieniem się w wampira. Ten gatunek wąpierzy w Kosh uznawany jest za odmianę szlachetną, jeśli oczywiście coś takiego może istnieć, a to dlatego, że kąsa tylko podczas aktu miłosnego, w przeciwieństwie do odmiany pospolitej, zdziczałej, która łaknie tylko krwi. Trudno powiedzieć, czy jest to rzeczywiście odrębny gatunek, czy też po prostu z czasem łaknienie krwi nasila się do tego stopnia, że nawet temu szlachetnemu staje się obojętne, w jaki sposób zaspokaja swój głód? W Kosh dowiedziałem się również czegoś, co pozwala nam spojrzeć jeszcze inaczej na twoje małżeństwo, z innego punktu widzenia - Sakhil na chwilę zawiesił głos, jakby opowiadał jakąś ciekawą historyjkę, a pointa miała wszystkich słuchaczy zaskoczyć, wystarczyło jednak, że powiódł spojrzeniem po siedzących wokół, by zrozumieć, że zachowuje się niestosownie. Nie opowiadał przecież by zabawiać słuchających. - Wyobraź sobie, że przed setkami lat usiłowano tam stworzyć coś w rodzaju doskonałego wojownika. Zabijano ludzi jakąś trucizną, a potem, za pomocą kolejnej tajemniczej mikstury, przywracano ich do życia, z tym że żyło już tylko samo ciało. Mózg był martwy. Ciało to miało niespożyte siły, wprost nadludzkie i jedynym wyjściem było tylko porąbanie go na kawałki i spalenie szczątków. Jak to zwykle z eksperymentami bywa, coś poszło nie tak. Okazało się, że te żywe trupy potrzebują do życia ludzkiej krwi. Stąd już blisko do naszych wąpierzy. Nie mam zamiaru twierdzić, że Grimzell jest również żywym trupem. Minęły bądź co bądź setki lat, jednak w Kosh ta legenda w pewnych kręgach jest wciąż żywa. Kultywuje się w tajemnicy dawne obyczaje. Dla jednych jest to może zabawa, inni jednak traktują sprawę bardzo serio. Kosh było kiedyś sporą potęgą i wielu ludzi, nie bacząc na metody, chciałoby tę potęgę odbudować. Myślę, że Grimzell do tego ugrupowania także należała, chociaż jej zainteresowania miały również, a może przede wszystkim, osobisty wymiar. Miłość własna, nieśmiertelność, wieczna młodość i wszystko to razem wzięte. W jaki sposób stała się tym kim jest, wie tylko ona sama. Możliwe, że receptura tajemniczej mikstury wcale nie została zniszczona. Może odkryto coś podobnego? To kolejna niewiadoma. Zeloran twierdzi, że wszystkie obecnie żyjące wąpierze są potomkami tamtych, niepokonanych wojowników. Podobno co jakiś czas odzywa się w potomkach stara krew. Jedno jest tylko pewne, Yorn jest nieprzejednanym przeciwnikiem tego stronnictwa. Myślę, że dobrze wiedział, iż córka bierze udział w tych potajemnych spotkaniach, ale chciał ją wydostać spod ich wpływów. Małżeństwo córki z królem Wendecji było dokładnie tym, czego potrzebował. On również marzył o odbudowaniu dawnej potęgi, ale na drodze politycznych przemian. W przeciwieństwie do swych przeciwników był cierpliwy i patrzył w przyszłość, dużo dalszą przyszłość. Niestety, te plany pokrzyżowała jego własna córka. - A nie myślałeś Sakhilu - Olbar przerwał Turańczykowi - że Yorn również brał udział w spisku? Przecież istnieje taka możliwość. Zaplanowano wszystko precyzyjnie. Usunięto prawowitego następcę tronu, a po śmierci Alaryka władza w obu państwach mogłaby znaleźć się w rękach Yorna czy Grimzell, lub jej dzieci... - Na twoje pytanie, już przed laty, odpowiedzi udzielił sam Yorn, który, krótko po wyjeździe córki, krwawo rozprawił się z opozycją. Twoje pytanie jednak przypomniało mi moje własne wątpliwości, czy może tylko zwykłą ciekawość - Sakhil nie potrafiąc ukryć zmieszania zwrócił się do Alaryka: - Wybacz panie mą śmiałość, jak to się jednak stało, że właśnie ciebie Grimzell oszczędziła? Że nie stałeś się jedną z jej ofiar? - Król przez dłuższą chwilę jakby zbierał myśli, wyraźnie wahając się czy i co odpowiedzieć, w końcu rzekł: - Jesteś mężczyzną, myślę więc, że doskonale zrozumiesz. Urażona duma. Nigdy jej nawet nie tknąłem. Nie mogłem. Należała przedtem do innego, do mojego syna. Uważałem, że nasz związek przez to został zbrukany, związek, którego przecież nie było. Bez początku. Od razu nastąpił koniec. Gdyby nie względy polityczne pewnie odesłałbym ją do domu, a poza tym... chyba bałem się, że stanę się pośmiewiskiem. Później zrozumiałem, że i tak to wszystko nie miało sensu. Kochałem tylko Verenę i chciałem zastąpić ją kimś, kto tylko z wyglądu ją przypominał. Gdybym to zrozumiał wcześniej, pewnie nawet oddałbym ją Irvanowi. Przez wszystkie te lata wiedliśmy odrębne życie. Ona robiła to, co chciała, a ja się na wszystko godziłem. Politycznie... Ale i tak nie ustrzegłem się śmieszności. Uciekałem przed ironicznymi spojrzeniami dworaków coraz dalej. W końcu całkowicie usunąłem się w cień. Ona wzięła w swe ręce ster państwa. Moich ludzi powoli zastąpiła własnymi stronnikami i teraz, nie licząc gwardii przybocznej i starych generałów, którzy i tak cały czas przebywają poza Wendecją, pozostał przy mnie już tylko Olbar - król zamilkł, jakby dopiero teraz dotarła doń powaga i sens dopiero co wypowiedzianych słów. Westchnął ciężko kilka razy i spytał: - Czy Irvan powróci? - Nie sądzę - odrzekł Sakhil. - Jego duma również została urażona. Miał wyrzuty sumienia, bo przecież sięgnął po coś, co było tobie przeznaczone, ale równocześnie został skrzywdzony, przecież również był ofiarą knowań Grimzell. Lecz jednego możesz być pewien - nigdy nawet przez myśl mu nie przyszło, by występować przeciwko tobie. Gdy ostatnio go widziałem nie miał zamiaru nigdy wracać do Wendecji. Chciał zapomnieć, chciał gdzieś tam rozpocząć nowe życie i, jak słyszeliśmy, chyba mu się to udało... Nigdy więcej go nie widziałem. Musiałem wyjechać z Turanu, a gdy po kilku miesiącach wróciłem jego już nie było. O jego dalszych losach może opowiedzieć ci Perun, twój wnuk. Nie ma podstaw, by nie wierzyć jego słowom. Irvan, obecnie Jarowit, ma na szyi dokładnie takie same ślady po ukąszeniu, jak ja, a także blizny na rękach, te są zasługą Zelorana, ale jeśli to cię nie przekonuje, pozostaje jeszcze... - Sakhil sięgnął po wisior na szyi Peruna i bezceremonialnie pociągnął go ku Alarykowi. - To Irvan miał na szyi, gdy go ostatnio widziałem. Perun dostał go od swego ojca. Czy więc nie jest to ostateczny dowód, że Irvan i Jarowit to ta sama osoba, a ten młodzieniec, to twój wnuk? - Mój wnuk? - Alaryk zachowywał się tak, jakby właśnie w tej chwili doznał olśnienia i teraz dopiero dotarło doń, że ma wnuka. Że jednak ma wnuka. Wstał, wziął do ręki wisior, przyjrzał mu się uważnie, a potem znowu usiadł. Wzruszenie odebrało mu mowę. Wszystkie uczucia, tłumione przez lata, teraz chwyciły go za gardło i nie puszczały. - Mów - wyszeptał z trudem, a w jego głosie dało się słyszeć to dziwne drżenie, od którego do łez jest już tylko krok. Perun zaś, dopiero teraz dopuszczony do głosu, mądrzejszy o znajomość faktów, o których dotąd nie miał zielonego pojęcia, rzucił się na opowieść, niczym zgłodniały wilk na owce, słowa zaś szerokim strumieniem same wylewały mu się z ust. Sakhil wielokrotnie już słyszał opowieść Peruna, skorzystał więc z okazji i razem z Olbarem opuścił komnatę, by zmienić wcześniej wydane rozkazy. Jeszcze nie był pewien, czy osiągnie cel, był już jednak bliżej niż dalej. Gdy powrócił, Perun nawet nie był jeszcze w połowie drogi. Jak zwykle zresztą opowiadał w sposób zawiły i rozwlekły, koncentrując się na detalach dotyczących jego osobistych przeżyć i jego osoby, Alaryka zaś bardziej interesowały te, które dotyczyły Irvana, przerywali sobie więc raz po raz pytaniami. - Nie czas po temu, by opowiadać całe życie - Sakhil próbował skrócić tę opowieść, właściwymi pytaniami usiłując naprowadzić Peruna na istotne dla sprawy fakty, a czasem naświetlić je z innego punktu widzenia, czyli Turanu, ale i tak skończyli grubo po zapadnięciu zmroku... wielkim milczeniem. Teraz już wszyscy mieli wiele do przemyślenia. Potem zaś przypomniało się im, że przez cały dzień nic nie jedli, więc z zapałem rzucili się na to, co właśnie przyniósł Olbar. Z pełnym żołądkiem myśli się lepiej. Dopiero po jakimś czasie, ciszy przerywanej mlaskaniem, bekaniem i pomrukami zadowolenia podjęli rozmowę. - Mamy więc poważny problem, który zdaje się przerastać nasze możliwości. Nie jesteśmy już tak potężni, jak kiedyś... - Alaryk przerwał tę ciszę pierwszy, ocierając usta rękawem. - Ale dhugowie również. - Jeśli jest tak jak mówisz, są wystarczająco potężni. Przecież wydarli naturze olbrzymi kawał ziemi... - Zeloran twierdzi, że jest to dziura czasowa. - Dziura czasowa, czy też bańka powietrzna, to bez znaczenia. Bardzo źle się stało, że zginęło serce. Jeśli uda im się wskrzesić swego boga będziemy skazani na zagładę. Jedyna możliwość, to spróbować uderzyć na nich wcześniej, by do tego nie dopuścić, by ich ubiec. - Nasza armia powinna być wkrótce gotowa do wymarszu. - Nasza nadzieja w mieczu... - rzekł król. - Miecz? Co z mieczem? - Słowo to było dla Peruna hasłem otwierającym w je-go umyśle odpowiednie klapki. - Po to tu przybyliśmy! - Co z mieczem?! - Spytał Olbar. Wendecjanie wyraźnie byli przeczuleni na punkcie miecza, szczególnie po ostatnich wydarzeniach. - I jaka jest w końcu rola tego młodzieńca? - Jeśli wierzyć Perunowi, przepowiedniom i Zeloranowi, który szczegółowo zbadał sprawę, przeznaczeniem twojego wnuka jest wznieść ten miecz do ciosu. Ma zrobić dokładnie to, co kiedyś zrobił Zubaran. - Miecz nie może opuścić Wendecji! - Oznajmił Olbar, wietrząc znowu jakiś podstęp. - Znacie przepowiednie! - Jeśli się nie mylę, już o tym rozmawialiśmy. Cóż po mieczu, jeśli runie cały nasz świat? - Dlaczego mamy uwierzyć, że los właśnie temu chłopcu wyznaczył tak odpowiedzialne zadanie. Dlaczego mamy wam wierzyć? Może również jesteście dhugońskimi wysłannikami. W zasadzie, nie licząc waszych zapewnień, nie mamy dowodów, iż jest tak, jak mówicie... - Ale przecież dhugowie tu są. Widzieliście ich na własne oczy. Ja również ich widziałem i to z bliska i nigdy w życiu tak się nie bałem jak wtedy. Nadal się ich boję. - To wciąż tylko słowa! - To też nasza jedyna szansa! Jeśli dhugowie wskrzeszą swego boga tylko tym mieczem mamy szansę wydrzeć mu serce ponownie. Jeśli tego nie zrobimy Wendecja i tak zginie, zginie też Turan! Znam wasze przepowiednie. - No właśnie. Według kolejnej Alaryk ma zginąć z ręki własnego wnuka. - Nikt z nas przecież nie nastaje na życie króla, to chyba oczywiste! Gdybyśmy rzeczywiście chcieli to zrobić, już dawno byłoby po was, przecież okazji było sporo, a poza tym, pamiętajcie, że Irvan ma więcej potomstwa - trzy córki i jeszcze jednego syna, może to o któreś z tamtych chodzi? A przecież nie jest jeszcze taki stary, jeszcze może sporo zdziałać... - ostatnie słowa Sakhila rozładowały napięcie. Nawet Perun się roześmiał. Zaś Alaryka, a przede wszystkim z Olbara, który ze złości nadymał się coraz bardziej, jakby zeszło powietrze. Nawet słychać było westchnienie ulgi. - Przekonałeś mnie - rzekł Alaryk rozbawiony. - Po to tu przecież przybyłem - odparł Sakhil. - Gdyby jednak mi się nie udało... No cóż, chyba rzeczywiście musiałbym ukraść ten miecz - teraz dopiero wszyscy ryknęli śmiechem. Olbar, przed chwilą jeszcze tak poważny, teraz długo przecierał oczy, to dławiąc się śmiechem, to czkając na przemian. - Ukraść! Grimzell miała rację! - Jestem ciekaw, jak byście chcieli tego dokonać? Nawet Grimzell to się nie udało! Alaryk tymczasem wstał od stołu biorąc do ręki oliwną lampkę, przy której świetle siedzieli i ruszył ku jednej ze ścian komnaty, ukrytej dotąd w mroku. Od płomyka lampki zapalił dwie pochodnie wiszące na ścianie i wskazał coś ręką. Ciemności niechętnie rozstąpiły się. Między płonącymi pochodniami, na niewielkim cokole kominka, leżał miecz. - Po to tu przecież przybyłem - powtórzył Sakhil spoglądając na legendarny oręż, jakby nie mógł wciąż uwierzyć, że jednak osiągnął cel. Perun wpatrywał się w leżący miecz niczym zahipnotyzowany. On również chciał coś powiedzieć, ostatecznie i on po to tu przybył, ale wzruszenie odebrało mu mowę. - Leży tu od tysięcy lat. Tu go położył Zubaran. Nikomu nie udało się go unieść nawet na piędź, na ćwierć piędzi. Nigdy więcej wojny, powiedział... Dotąd Wendecji się udawało. - Cóż, myślę, że to będzie ostateczny dowód, jeśli Perun podniesie miecz... Jego sny... będą w końcu miały okazję zmaterializować się. Jeśli nie... - Sakhil nie miał jednak szansy dokończyć myśli, bo w tym momencie Łasy zerwał się na wszystkie cztery łapy groźnie pomrukując. - Cicho - szepnął Turańczyk również do Łasego. Wyraźnie słyszeli głosy dobiegające zza drzwi komnaty. Po chwili zaczął się do nich ktoś dobijać. Sakhil powoli wyciągnął swój miecz, ostrożnie uchylił drzwi i zamarł. W korytarzu stali jego ludzie i królewscy gwardziści. - Zostaliśmy zaatakowani - oznajmili równocześnie gwardziści, których Sakhil wcześniej widział stojących na straży u drzwi ich komnaty i pilnowani przez nich Turańczycy. I jedni i drudzy spoglądali po sobie, wyraźnie nie rozumiejąc, co się dzieje? Ale nie tylko oni. - Ścigają nas - dodał jeden z Wendecjan. Sakhil wpuścił wszystkich do środka. - Zabarykadujcie drzwi - rozkazał król, wskazując na olbrzymie sztaby. Nie musiał długo czekać na wykonanie poleceń. Wendecjanie i Turańczycy byli nie tylko zdezorientowani, przede wszystkim byli przerażeni. - Tu nas tak łatwo nie wezmą - oznajmił król, próbując wszystkim dodać otuchy. - Jesteśmy zamknięci, jak w pułapce - Sakhil niezbyt był zadowolony z położenia, w którym się znaleźli. - Nie jest aż tak źle - rzekł król. - To nie jest jedyne wyjście. Co się stało? - Zostaliśmy napadnięci przez stronników królowej. - A więc zaczęło się - powiedział Alaryk. - Nie starczyło jej cierpliwości. Postanowiła działać, tylko dlaczego teraz? - To oczywiste. Jeśli jej plan się powiedzie my będziemy winni. To dlatego rozpowszechniała cały czas plotki, że Turańczycy usiłowali wykraść miecz. Teraz zaś my podnieśliśmy rękę na króla. Wszystko się zgadza! Król zginie! Zabójcy zostaną zgładzeni! Nie będzie świadków! W ten sposób królowa zdobędzie władzę i miłość poddanych - rozważania Sakhila przerwał hałas dobiegający zza drzwi. To już nie było kilku zbrojnych, to musiał być spory oddział. - Chyba będzie lepiej, jeśli skorzystamy z tego sekretnego przejścia, nim będzie za późno. Perunie! To twoja chwila! Bierz miecz! - To twój sprawdzian! - W głowie Peruna zahuczało od natłoku myśli. Jedne pchały się przed drugie, rozpychając łokciami. Wszystko miało wyjaśnić się w tej jednej chwili. Jego sny mogły okazać się chorymi majakami, a może majaczeniami jego chorej wyobraźni. Perun wystraszył się, w tym samym mgnieniu oka, że nie podoła, że ośmieszy się, że... A niech tam! Pomyślał pod sam koniec tego samego mgnienia oka i sięgnął po miecz. Przyglądający mu się ludzie zamarli w bezruchu, oczekując na jego ruch. Do drzwi waliły czyjeś pięści. Ktoś krzyczał: - Otwierać! - Ktoś inny klął, Alaryk podchodził do ściany, by nacisnąć kolejny ukryty guzik, Łasy warczał. Jedno i to samo mgnienie oka. Wydawało ciągnąć się bez końca. - Dalej! - Krzyknął Sakhil. Ukryte przejście właśnie się otwarło. - Idziemy - Alaryk puścił wszystkich przodem. Sakhil popatrywał to na Peruna, to na dębowe odrzwia. Gotów był przysiąc, że ugięły się. Sztaby zaś wydały jęk, jakby chciały powiedzieć, że już dłużej nie wytrzymają. Perun w końcu chwycił miecz i skoczył w ciemny tunel. Nawet nie miał czasu się mu dokładniej przyjrzeć, bo w tym samym, wciąż tym samym, mgnieniu oka nastały kompletne ciemności. Alaryk pociągnął za jakąś dźwignię i ściana, ponownie bezgłośnie, zamknęła się za nimi. Usłyszeli jeszcze olbrzymi łoskot, jakby niebo runęło na ziemię, ale już mknęli dalej, nie oglądając się za siebie. W końcu wszystkie głosy ucichły. Nie wiedzieli, że potężne drzwi rozprysły się z hukiem na tysiące kawałków. Najdziwniejsze jednak było to, że w tej pierwszej chwili w drzwiach nie było nikogo. Łomotanie i potężne uderzenia zdawały się wskazywać, że do drzwi dobija się co najmniej setka ludzi. A tam była tylko taka sama ciemność jak w tunelu, w którym skryli się uciekający. Może tylko odrobinę głębsza. Dopiero po chwili, wciąż tej samej, gdy już wszystkie fruwające kawałki drzwi opadły na ziemie, z przepaści, bo ktoś, kto by spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą były drzwi, mógłby sądzić, że patrzy w bezdenną, mroczną otchłań, wyłoniła się Grimzell a za nią zbrojni. Jej mina bardzo dokładnie odzwierciedlała targające nią uczucia. Nie powiedziała ani słowa. Nie musiała tego robić. Stała dłuższą chwilę, zaś zbrojni, którzy wlali się do komnaty przez gardziel ciemności zamarli przerażeni. Chyba nawet bali się oddychać. Słychać było za to wściekłe dyszenie królowej, jakby gotowała się do wypowiedzenie najstraszliwszego przekleństwa. Ostatecznie miała powody, by okazywać, co najmniej, niezadowolenie. Jej plan nie powiódł się. Taka okazja mogła się już więcej nie powtórzyć. Mogła zabić Alaryka i Turańczyków za jednym zamachem, a potem oskarżyć ich nieme zwłoki o zabójstwo, ale niestety, nie było żadnych zwłok. Niedoszłe zwłoki uciekły. Zmełła więc przekleństwo w ustach i przekroczyła próg sali. Potem chwilę nasłuchiwała, choć ktoś, kto przyjrzałby się jej uważniej mógłby pomyśleć, że raczej węszy, niczym jakieś zwierzę. To samo zresztą wrażenie sprawiali towarzyszący jej zbrojni. Dziwna poza, w której znieruchomieli, w jakiś niewytłumaczalny sposób nadała ich sylwetkom nieludzkiego wyglądu, a twarze poruszały się w nienaturalny sposób, jakby za chwilę miały przejść metamorfozę. W końcu jednak tę pełną węszenia ciszę przerwała Grimzell. - Uciekli. Niech ich rozszarpią demony podziemi! Niech ich piekło pochłonie! Niech sczezną! - A nawet gorzej, a potem, gdy już sobie ulżyła, zwróciła się do towarzyszy: - Tu musi być ukryte przejście. Musimy je znaleźć! I odwróciła się w stronę wejścia. Tuż za progiem stał ktoś spowity w całun, czy może habit, trudno było jednoznacznie określić strój postaci, bowiem mrok w korytarzu znowu zgęstniał do tego stopnia, że wydawał się być niemal namacalny, niczym suta tkanina, której światło pochodni nie potrafiło przeniknąć, jakby jakaś bariera pochłaniała całe światło. Stojąca postać uniosła rękę i wydała dźwięk, który bardziej przypominał syk węża, niż ludzką mowę. - Miecz - wskazując na miejsce, gdzie ten powinien był leżeć. Zrobiła przy tym mimowolny krok w przód i wtedy się zaczęło. Ściany zaczęły drżeć i iskrzyć wyładowaniami, jakby do wnętrza pomieszczenia wpadł piorun kulisty, a potem powietrze eksplodowało. Stojącym we wnętrzu zdawało się, że płonący strop zwalił im się na głowy. Włosy stanęły im dęba, a raczej to, co z włosów pozostało. Poczuli najpierw swąd spalenizny, a dopiero potem smród, z którym nic nie mogło się równać. Popalony i okrwawiony ochłap mięsa, leżący w progu w niczym już nie przypominał ludzkiej postaci. Prawdę powiedziawszy nie przypominał niczego, był tylko skrwawioną bryją mięsa pokrytego łuskami i strzępkami szaty. - Bariera - szepnęła Grimzell. To już drugi z dhugów zginął, przekraczając próg skarbca. Nie mogła się przy tym nadziwić, że nikomu innemu nic się nie stało, nie licząc oczywiście spalonych włosów i strojów. Królowa nie miała zamiaru czekać aż tajemnicza siła po raz kolejny eksploduje gniewem. - Wynośmy się stąd - ona również miała powody do gniewu, więcej nawet, była wściekła, ale i przerażona. Nie potrafiła powstrzymać drżenia w głosie. Nic się nie udało, a kolejny jej sprzymierzeniec zginął, zdmuchnięty z powierzchni ziemi przez tajemną moc, jakby był tylko pyłkiem kurzu. A przecież miał być wszechpotężny, niezniszczalny. Grimzell poczuła, że grunt osuwa jej się pod nogami. - Macie znaleźć króla i Turańczyków! Jest ich niewielu. Zabijcie wszystkich, nim ktokolwiek na zamku zorientuje się, co się dzieje! Dopóki król nie połączy się ze swą gwardią, jesteśmy górą - były to jednak tylko pobożne życzenia. Zamek był ogromny i łatwo się było w nim ukryć, ale też trudno wszystko kontrolować. Grimzell już wiedziała, że nie da się jej uniknąć walki ze stronnikami królewskimi, przede wszystkim zaś z jego wierną gwardią. Do tej pory unikała otwartego starcia, licząc, że wszystko da się rozwiązać po cichu. Intrygi, przekupstwa, skrytobójstwa. Jej plan był dobry, pod warunkiem, że jednym uderzeniem pozbędzie się króla i Turańczyków. Bała się otwartej walki, bo nie była do końca pewna, kto stanie po jej stronie? Mimo że władzę miała w swych rękach, mimo że miała liczną rzeszę popleczników, mimo że dysponowała całkiem sporą siłą, nigdy nie zdobyła miłości ludu. W pełni mogła ufać tylko kilkunastu najbliższym. Od dawna byli tym kim ona - wampirami. Kiedyś wydawało się jej, że aby zdobyć wszystko wystarczy, jak przed setkami lat, stworzyć jeden oddział niepokonanych wojowników, ale myliła się i to bardzo. Tak samo jak z nieśmiertelnością. Ci jej wojownicy nie byli już tymi samymi, nieśmiertelnymi wojownikami, których stworzono kiedyś w Kosh. Nie potrafiła wyjaśnić dlaczego, nastąpiło jednak coś w rodzaju degeneracji, osłabiającej moc i odporność jej pobratymców. Jak kiedyś, rany szybko się goiły, a jednak... Wystarczyło zadać cios srebrnym sztyletem. Śmierć była nieuchronna. Nie potrafiła tego zrozumieć. Magia, czy może coś innego? Przekleństwo, a może furtka, którą pozostawili sobie stwórcy nieśmiertelnych? A może i jedno i drugie? Grimzell, od czasu, gdy się o tym dowiedziała, nie przestawała myśleć, w jaki sposób zneutralizować śmiercionośne działanie srebra? I do niczego nie doszła. Gorzej nawet, dowiedziała się, że dla nich, jak i dla wilkołaków, zabójczy jest również pewien gatunek drewna. Zaostrzony kołek z tego drzewa trzeba było wbić prosto w serce. Osina, osika? Na szczęście był to gatunek niespotykany ani w Wendecji, ani tym bardziej w Kosh. Ale to też jeszcze nie wszystko. Obcięcie głowy również odbierało nieśmiertelnym życie. Szukając rozwiązania problemu trafiła na dhugów. Zawsze była zafascynowana ich potęgą i wiedzą. Byli prawdziwymi panami świata. Mieli władzę nad żywiołami. Nawet natura ustępowała przed ich mocą. Wydawali się być nieśmiertelni. Bez chwili zastanowienia zawarła z nimi układ. Wydawało jej się, że cena nie jest duża. Obiecali nie tylko zdradzić jej tajemnicę nieśmiertelności, lecz także wesprzeć w walce o wendecki tron. Olbar był bliski prawdy podejrzewając, że wszystko wcześniej zostało ukartowane, tylko że to nie Yorn był twórcą planu. Yorn rzeczywiście chciał się pozbyć krnąbrnej córki z Kosh, licząc na to, że z czasem młodzieńcze pomysły wywietrzeją jej z głowy, a niejako przy okazji, ubijał znakomity interes polityczny. Podobieństwo Grimzell do Vereny było zdumiewające, można było pomyśleć, że były siostrami. Dhugowie wykonali kawał solidnej roboty i wcale nie spieszyli się. Grimzell zmieniała się z wiekiem, tak, że nikt niczego nie mógł podejrzewać, dojrzewała i przeistaczała w kobietę, a dokładnie mówiąc w Verenę. Ci wszyscy, którzy znali wendecką królową, uznali podobieństwo za przypadkowe, ale przecież była to część niezwykle przemyślnego planu. Należało tylko jeszcze tak pokierować sprawami, by ci dwoje się spotkali. Okazja nadarzyła się sama. Lepiej już być nie mogło. A jednak ten misternie utkany plan o mały włos się nie zawalił, bo Grimzell rzeczywiście zapałała miłością, ale nie do Alaryka, tylko jego syna Irvana i gotowa była wszystko poświęcić i ze wszystkiego zrezygnować, właśnie dla tego jednego, jedynego mężczyzny w jej życiu, którego pokochała. Na szczęście dla dhugów Irvan zawiódł ją, a nawet, jak uznała sama Grimzell, haniebnie oszukał i zdradził. Właśnie wtedy ogarnęła ją wściekłość i ta chorobliwa wprost nienawiść, i postanowiła, że nie spocznie, aż nie wyrówna rachunków. Na samym początku Alaryk był jej najzupełniej obojętny, gdy poznała Irvana okazał się przeszkodą, którą należało usunąć za wszelką cenę i bez względu na okoliczności. A potem wrogów było już dwóch (a może tylko dwóch więcej), co jej oczywiście nie przerażało, obu miała zamiar odpłacić z nawiązką, w międzyczasie zaś, i to z radością w sercu, powróciła do realizacji dawnego planu. Ostatecznie plan ten miał pomóc jej zrealizować... marzenia. Z tym, że dla Grimzell wszystko toczyło się zbyt wolno, nawet jeśli w perspektywie miała nieśmiertelność i czas bez końca. Zawsze chciała powstrzymać czas, ale przecież czas nie czeka na nikogo, a Alaryk szybko zorientował się kim ona jest, musiała więc go jakoś usunąć z drogi, a dokładnie mówiąc zabić i teraz to już nie była tylko walka o władzę. To była walka o życie. Grimzell powtarzała sobie w myślach, że nawet jeśli przegrała pierwszą potyczkę, nie przegrała jeszcze wojny, jednak coś podpowiadało jej, zjadliwym głosem szepcząc do ucha, że inicjatywa wymyka jej się z rąk. Nie lubiła oddawać nikomu inicjatywy. Atak był zawsze najlepszą obroną. - A niech to... - zaklęła pod nosem. Ostatecznie miała powody do wściekłości, tym bardziej, że znów poczuła się oszukana i zdradzona. Najpierw zginął jeden z dhugów, można to było uznać za przypadek, ale teraz drugi rozpadł się na strzępy i to na jej oczach. Ich nieśmiertelność, niezniszczalność, mimo niezaprzeczalnej potęgi, również okazała się złudna, wyraźny tego dowód leżał u jej stóp. Magia? Magia ją przerażała, bo była niezrozumiała, niewytłumaczalna, irracjonalna. Sposoby, którymi można ją samą było pokonać również były niewytłumaczalne, irracjonalne i niezrozumiałe. Grimzell nie uwzględniła niestety w swych rozważaniach jednego faktu - To, kim była, jej istnienie, również było... niewytłumaczalne, niezrozumiałe, a z racjonalnego punktu widzenia nienaturalne, a nawet absurdalne. Siły nadprzyrodzone? Magia? I co jeszcze? |